Zdjęcie zastępcze ©Olneo.pl
2015 styczeń, luty - Rejs Gran Canari - Forewentura i nie tylko
Album: | Hiszpania |
Dodano: | 26/03/2015 |
Odsłon: | 4124 |
Komentarze: | 2 |
Coś sie udało - moja podróż w przestrzeni i czasie tym razem nie bedzie samotna. Dołaczyły do mnie trzy wspaniałe kobitki w podróż w nieznane. Czuję się trochę odpowiedzialny za nie i cała wyprawę. I od razu w Gdańsku dopada nas fatum. Jest 30 styczeń - mamy lot do Warszawy Modlin a potem na Gran Canerię, a tutaj w Gdańsku załoga samolotu w osobie pierwszego pilota gdzies się zawieruszyła. Kicha - następna zaloga doleci z London Stansted. Nasza logistyka na samym poczatku legła w gruzach. otóż okazuje się , ze Ryanair nie odpowiada za nic. Anasz lot do Gran Canarii jest możliwy .... owszem za tydzień.
Czyli ...... dupa ...... na samym poczatku ..... tylko usiąść i płakać. Ale nie ze mna te numery .. Bruner. O 12.30 (ale dnia następnego) lecimy do Modlina z przebookowanymi na koszt Ryanier'a biletami na 31 stycznia ale na Foraventurę.
Na lotnisku bierzemy samochód - niestety od Herza - wprawdzie najdroższy ale można oddać w Moro Jable skad pewnie będziemy sie z wyspy ewakuować. Po drodze do Moro Jable jedzonko w malej knajpce w wiosce nad morzem. Śpimy niedaleko Moro Jable - jak sie potem okazuje niedaleko jakiejś kaplicy na poboczu drogi - kobitki w samochodziku a ja na gołej ziemi opodal.
Telefoniczny kontakt ze skiperem w Las Palmas (Gran Canaria) i okazuje się, że pozostała załoga w komplecie i w bojowym nastroju przypłynie do nas do Moro jable. Mamy zatem troszkę czasu i wyruszamy na wycieczkę korzystając z wypożyczonego samochodziku.
Jedziemy w serce parku narodowego Jandia. Obłędna 30 kilometrowa plaża i nikogusieńko prawie. Wszak to off-sezon a i wieje bardzo mocno. Woda ciepła więc można się pochlapać w oceanie. Fala wysoka więc to i zabawa przednia (zdjęcie 1).
Korzystamy ile sie da, bo potem zdać przyjdzie samochodzik i w podróz w nieznane na jachcie.
Kolejną noc spedzamy śpiąc w samochodzie w porcie Moro Jable czekając na jacht. I przybywa gdzies około 2 w nocy po przejściu z Las Palmas w sztormowej pogodzie. Wszyscy na jachcie zdupieni na maksa ponieważ niektórzy z załogi byli wykończeni chorobą morską a pozostali musieli dać sobie radę bez nich.
Pakujemy sie na jacht (zdjęcie 2) i kolejno : wysypiamy się, robimy zakupy zdajemy samochód i wieczorem ruszamy na północ. Pogoda pskudna - wieje , płyniemy w mocnych przechyłach niechętnie wchodząc pod poklad w obawie przed niebezpieczeństwem krążącej wokół nas choroby morskiej. Rano dopływamy do Gran Tarajal. Niby port jest ale jachtem nie ma gdzie przybić . Ganiają nas jak wściekłego psa, chociaż odmówic przyjęcia jachtu nie mogą.
Musimy sie przespac i odpocząc i jest nam wszystko jedno.
Okazuje się, że Fuertawentura nie jest wogóle przygotowana na przyjęcie jachtów. Wszędzie jest to samo niewiele miejsc dla jachtów i do tego zajęte.
Ale jest fajnie bo żyjemy pomimo, że jacht na oceanie daje nam wycisk niezły. No tak to jest ze szczurami lądowymi.
Kolejny przelot nocny do Puerto del Rosario czyli stolicy wyspy. Ale port okazuje sie taką samą dziurą jak pozostałe. Nad ranem stajemy na jakiejś boi w porcie a potem przecumowujemy do nabrzeża. Kapitanat bardzo nieprzyjazny i miejsce wskazane musimy opuścic jak najszybciej. Spotykamy jacht z Polski z polskimi ... zapaleńcami. Jednak oni płyną z powrotem do Las Palmas bo pogoda i konieczność halsowania nie nastraja ich bojowo. A my po zwiedzeniu stolicy wyspy płyniemy dalej na północ. Twardziele z nas . Nie ma s...... po gałęziach.
Kolejny nocny przelot do Corralejo. Znowu bardzo nieprzyjazne miejsce dla jachtów. Taka uwaga - bardzo niewiele jachtów żegluje , na wiekszości jachtów w portach i marinach nie ma załogi a jesli jest to traktują jacht (zapewne własny) jak camping.
Żeglują w tym czasie głównie Polacy.
Tu w Corralejo małżeństwo z Gdyni rozstaje się z nami, ponieważ mają ochote pozwiedzać wyspę. To zrozumiałe zwlaszcza, że Kasię niszczy nieustanna choroba morska. A pozostałą na jachcie część szczurów lądowych właśnie na ostatnim odcinku opuszcza choroba morska i spokojnie śpimy sobie w kajutach podczas płynięcia .
Kolejny odcinek to 22 godzinny rejs wzdluz Fuerawentury (od pn. strony) do Las Palmas na Gran Canarii. (zdjęcie 3)
Normalne 4 godzinne wachty. Po drodze świecący plankton i delfiny w niedalekiej już odległości od Las Palmas. Do portu i mariny wchodzimy wczesnym ranem i tu dopiero znajdujemy marinę z prawdziwego zdarzenia. Wody ciepłej wprawdzie w łazienkach brak ale łazienki są. W dzień zwiedzamy starówke w Las Palmas. Ostatnia noc na jachcie i koniec przygody na morzu. W zasadzie to popłynąłbym dalej - jacht płynie w trzytygodniowy rejs przez Giblartar do Malagi. Żal jakiś pozostaje.
Na Gran Canarii pozostajemy w trójkę - Ewa ze wzgledów zawodowych musi wrócic do kraju.
Wynajmujemy samochód i pętamy sie po wyspie. (zdjęcie nr 4)
Czasami w tak odległych od cywilizacji miejscach na tak stromych i wąskich drogach gdzie mieści się na szerokośc tylko nasza Corsa z zapasem po obu stronach mniej więcej 40 cm. Nie myślę nawet co by było gdyby jakiś pojazd nadjechał z przeciwka.
Nieoczekiwanie w drugiej połowie tygodnia chmury bez żadnych powodów znikają i nareszcie zaczyna być naprawdę fajnie. (zdjęcie 5 - na Mespalomas)
Staramy się przynajmniej noce spędzać w odludnych miejscach. Śpimy byle jak i byle gdzie. A potem dalej i dalej. Wracając czasami do fajnych miejsc.
W końcu trafiamy tam gdzie tak naprawde chciałem dotrzec a mianowicie na kamping przy plaży na końcu doliny Tesartico (Barranco Tesartico). Jesteśmy tam zupełnie sami nie licząc włascicieli. (zdjęcie 6). Jest pieknie daleko od zgielku turystycznego.
Następnego dnia wyruszamy przez góry do najpiekniejszej plazy na Gran Canarii - a mianowicie plaży Gui Gui. (zdjęcie 7 i 8). I rzeczywiście trudno dostępna i wspaniała z własnymi żrodlami wody slodkiej , odludna.
Wieczorem wracamy do kempingu na nocleg a dnia następnego opuszczamy Wyspy Kanaryjskie unosząc z sobą wspomnienia zaklęte w setkach zdjęć.
Na Fuertawenturze - koniecznie park narodowy Jandia - tyle, że tam należy się wybrać na przynajmniej 3 dniowy tramping i do tego z absolutnymm porzuceniem jakiejkolwiec cywilicacji - czyli dużo wody - śpiworek i piechotą przed siebie.
Na Gran Canari - koniecznie plażę Gui Gui ale na kilka dni. Dostępne mentalnie tylko dla nielicznych.