Zdjęcie zastępcze ©Olneo.pl

Marek

Blog podróżnika


"Wiosenny" wyjazd w Bieszczady

Album: Polska
Dodano: 24/04/2015
Odsłon: 3700
Komentarze: 3



Po lutowym weekendzie w Bacówce pod Małą Rawką pozostał mi mocny niedosyt. Kiepska pogoda i silny wiatr nie pozwalały na podziwianie widoków. Z drugiej strony mało śniegu i pierwsze roztopy pozwalały na dość spokojne przemieszczanie się. Nie namyślając się długo zamieściłem na Olneo ogłoszenie, a w pracy zacząłem załatwiać urlop. Urlop udało się załatwić, towarzystwa z Olneo nie :-( Jednak formuła noclegów pod chmurką działa mocno odstraszająco na potencjalne towarzystwo...
Wyjazd miał być wiosenny, więc spakowałem się dość lekko. Ponieważ jednak spodziewałem się przymrozków, to zapakowałem również zimowy materacyk Thermarest'a i puchowy śpiwór Yeti GT II 600. Niestety jak na złość pod koniec marca pogoda zaczęła się psuć, więc na szybko dopakowałem kalesony i koszulkę z Merino. I w drogę!
Jadę sam, wiec zostawiam samochód pod dworcem i pakuję się w nocnego Neobusa. Nad ranem jestem w Sanoku, gdzie wita mnie piękne bezchmurne niebo. Po godzinie czekania przesiadam się w PKS do Ustrzyk Górnych. Niestety, im dalej na południe, tym więcej chmur. Na przystanku w Ustrzykach ściana deszczu. W tej sytuacji szybko ewakuuję się na śniadanie do Zajazdu pod Caryńską. Zjedzenie jajecznicy i opróżnienie butelki "Śniegu na Beniowej" zajmuje akurat tyle czasu, żeby zdążyło się nieco rozjaśnić. Więc plecak na plecy i w drogę. W planach szlak graniczny, więc najpierw parę kilometrów asfaltu z Ustrzyk do początku szlaku niebieskiego. Pogoda prawdziwie jesienna - czasami deszczyk, dookoła las bez jednego zielonego listka, wyżej połoniny i szczyty z smętnymi łachami szarego śniegu. Szczęśliwie droga mija szybko i niedługo znajduję się na szlaku. Powoli wspinam się przez pusty i mokry las, aż docieram do deszczochronu. I jak to zwykle bywa, w tym momencie chmury znikają i pojawia się piękne słońce :-) Korzystam z okazji, żeby coś zjeść i nieco się przebrać i znów w górę. Powoli zaczyna pojawiać się coraz więcej śniegu. Nagle wychodzę z lasu i niemal przecieram oczy ze zdziwienia. Obie Rawki są pokryte śniegiem. Całe. Od wysokości 900 metrów aż po szczyt jednolita warstwa śniegu. Podchodzę trochę wyżej i oglądam się na Tarnicę i Połoniny - tam zostały jakieś resztki śniegu. Kolejny raz przekonuję się o jakimś przedziwnym mikroklimacie masywu Rawek i pasma granicznego.
Ruszam dalej. Powoli śniegu robi się coraz więcej i marsz zaczyna być coraz trudniejszy - zaczynam się zapadać. Czasami po kolana, czasami do połowy uda. Po raz pierwszy zaczynam żałować, że na ten wiosenny wypad nie wziąłem rakiet śnieżnych. Moje tempo znacznie spada, a po karku zaczynają spływać strumyczki potu. Nagle 200 metrów pod szczytem dogania mnie trójka nastolatków. Bez plecaków i bez nadwagi, przemykają po powierzchni śniegu niemal jak filmowy Legolas. Tymczasem ja zapadam się jak krasnolud w ciężkiej zbroi. Ten widok powoduje u mnie mały kryzys, więc siadam na śniegu i odpoczywam. Na szczęście do szczytu już niedaleko. Na Rawce korzystam z ładnej pogody i strzelam parę landszaftów. Po chwili kieruję się na Krzemieniec. Na szlaku granicznym marsz staje się łatwiejszy. Skutery śnieżne straży granicznej zrobiły dość szeroki trakt, który jest twardszy od otaczającego śniegu. Nie zapadam się już tak ciężko i udaje się nieco zwiększyć tempo. Stopniowo robi się coraz chłodniej. Świecące słońce daje mało ciepła, a w lesie na szlaku granicznym cienie robią się coraz dłuższe.
Cztery kilometry za Krzemieńcem decyduję się poszukać miejsca na nocleg. Po Słowackiej stronie odnajduję jakieś malownicze skałki i rozwieszam przy nich hamak. Kolejne pół godziny pompuję mój nowy materac Thermarest NeoAir Xtherm. W teorii pompuje się go workiem pokrowca. W ciepłym domu nie było z tym problemów, jednak w górach, w rękawiczkach pokrowiec okazuje się za mały i pompowanie trwa w nieskończoność. Stopniowo robię się coraz bardziej wściekły i zaczynam gorzko żałować, że nie wziąłem mojego starego materacyka Expeda. Cięższy, ale wbudowana pompka pozwala go napompować w 5 minut. Po rozbiciu obozowiska zabieram się za robienie kolacji. Rozpalam kuchenkę na drewno i gotuję wodę na herbatę i liofilizowane chili con carne. Wtedy nie wiem jeszcze, że będzie to mój ostatni ciepły posiłek podczas tego wyjazdu. Najedzony i zadowolony kładę się do śpiwora i zasypiam. W nocy budzi mnie bardzo silny wiatr i deszcz bębniący w tarp. Szybko kontroluję, czy wszystkie rzeczy są pod daszkiem i przewracam się na drugi bok.
Nad ranem budzi mnie biel. Deszcz stopniowo zamienił się w śnieg, który przykrył wszystko białym puchem. Tarp nad hamakiem pokrył się ciężką skorupą lodu. Wszystkie drzewa dookoła również. Bukowe gałęzie, które wczoraj wesoło trzaskały płomieniami w kuchence dzisiaj są kompletnie mokre i nie ma żadnych szans na ich rozpalenie. Szybko składam więc obóz i wracam na szlak z nadzieją znalezienia jakiegoś świerka, który dałby mi szansę na rozpalenie ognia. Niestety padający śnieg utrudnił również warunki na samym szlaku - jednolita biała warstwa zaczyna pokrywać cały szlak i coraz trudniej przychodzi mi znajdowanie traktu skuterów śnieżnych. Śnieg ciągle pada, a ja znów zaczynam zapadać się w śniegu. Po 9 rano docieram na Przełęcz pod Czerteżem. Na przełęczy dwie wiaty - polska otwarta, która nie daje żadnej ochrony przed wiatrem. I zamknięta słowacka, która jednak w środku okazuje się być śmietnikiem. Niestety śmieci w 99% polskie - puszki po piwie i Tigerze, konserwy, nawet jakaś stara karimata. W tej sytuacji wracam do polskiej wiaty, wolę marznąć niż siedzieć w śmieciach.
Wciąż nie ma żadnego drewna nadającego się na opał. Co gorsza, z tego co sobie przypominam z poprzednich wycieczek w te okolice, lasy bukowe są wszędzie dookoła. Najbliższy las iglasty znajduje się 15-20 km stąd. Siedzę w wiacie i dumam co dalej. Warunki są trudne, ale jestem na nie przygotowany. Spodnie, kurtka, buty i śpiwór sprawdzały się już w znacznie gorszych warunkach. Problemem jest brak rakiet śnieżnych i suchego opału. Bez ognia nie mam wody i jedzenia, bo zapasy w plecaku składają się z 2 batoników i liofilizatów. Teoretycznie mogę zejść w dół do Wetliny, ale nie bardzo mam na to ochotę. W końcu decyduję się iść dalej do Cisnej. Jestem sam, więc mogę sobie pozwolić na mały hardcore. Wodę ze śniegu jakoś wytopię, bez jedzenia parę dni przeżyję. I z tą optymistyczną myślą ruszam dalej.
Śnieg pada dalej i wieje bardzo silny wiatr, który powoli zaczyna nawiewać zaspy. Kalendarzowa wiosna? Kwiecień? W górach to nic nie znaczy. Dodatkowo podchodząc pod górę wbijam się w chmury i widoczność miejscami spada do zera. Poruszam się jak po polu minowym. Jeśli pod świeżym śniegiem trafię na ubity trakt, oddycham z ulgą. Jeśli postawię nogę obok, zapadam się do połowy uda. Tempo znów dramatycznie spada. Droga z przełęczy na Rabią Skałę zajmuje mi ponad 5 godzin, kiedy w dobrych warunkach robi się ją w 2,5 godziny. Robię jeszcze kilka kilometrów i zaczyna się robić ciemno, mimo dość wczesnej godziny. Rozbijam obóz i pochłaniam przedostatni batonik. Do pustej butelki ładuję śnieg i z butelką wchodzę do śpiwora.
Noc nie należała do udanych. Wciąż silny wiatr, sypiący śnieg i lodowata butelka w śpiworze... Budzę się rano połamany i niewyspany. Przez noc napadało kolejnych 20-30 cm świeżego puchu. Zbieram się, piję wodę i powoli idę dalej. Zaczynam coraz gorzej się czuć. Nie rozumiem powodu, dopóki na jednym z podejść nie zaczynam wymiotować. Woda ze śniegu okazała się nie być najlepszym pomysłem. Kiedyś z nieba leciała destylowana woda. W dzisiejszych czasach leci coś, czego bez przegotowania nie należy brać do ust. Poprzednio byłem spragniony, teraz zaczynałem być poważnie odwodniony. Każdy krok w kopnym śniegu, każde zapadnięcie się wysysa ze mnie siły. Dodatkowo znikł szlak. Ponieważ jednak szlak graniczny idzie grzbietem, to nie zastanawiając się długo idę dalej czymś, co na grzbiet wyglądało. O mojej pomyłce uświadamia mnie coraz głośniejszy odgłos strumienia. Na szlaku granicznym nie ma strumieni. Latem w okolicy szlaku są źródła, ale strumieni, a zwłaszcza dużych i głośnych, nie ma. A więc na dodatek zgubiłem szlak. Moja sytuacja zrobiła się nieciekawa. Dobry moment na ponowne przemyślenie sytuacji. Strumień oznaczał wodę w stanie ciekłym. Trzeba tylko znaleźć drewno... I po chwili znajduję! Wielkie, uschnięte drzewo. Po odłupaniu płatów kory z zewnątrz, pod spodem jest spróchniałe, ale w miarę suche drewno. I w końcu, po pewnych trudach związanych z silnym wiatrem udaje mi się rozpalić ogień w mojej kuchence. W końcu mam, co pić. Cudowna, gorąca, mokra. Woda. Jak niewiele do szczęścia potrzeba. I wtedy staje się kolejny cud. Z pomiędzy chmur wychodzi słońce. I już jestem w domu, nagle wiem gdzie jest granica, szlak. Wszystko staje się jasne i proste. Po dwu kilometrowym kółeczku wracam na szlak. Ponieważ bardzo dużo czasu spędziłem na rozpalaniu ognia i wciąż jestem osłabiony zatruciem, to po godzinie rozbijam obozowisko. Już w śpiworze odpalam GPS. Wiadomości są dwie. Okazało się, że przez cały dzień przeszedłem zaledwie 6 kilometrów szlaku. Jest jednak również dobra wiadomość - zostały mi tylko 2 kilometry na szczyt Okrąglika. A stamtąd szlak w dół, do Cisnej, do wody i jedzenia. Pokrzepiony tą myślą zasypiam szybko i nie przeszkadza mi ani wiatr, ani śnieg.
Rano "dla odmiany" wszystko w lodzie. Wszystko mokre, ale nie przejmuję się już tym wcale. Pakuję rzeczy byle jak do plecaka i ruszam. Wkrótce osiągam szczyt i skrzyżowanie ze szlakiem czerwonym. Postanawiam iść w dół dalej niebieskim. I nagle po kilometrze śnieg znika. Za to zaczynają się okopy. Leje po bombach. Smutne pozostałości morderczych walk, jakie toczyły się tutaj podczas pierwszej wojny światowej. Mgła spowija drzewa żałobnym całunem.
"Krwawe zmagania zwane zimowymi bitwami karpackimi trwały trzy miesiące,nie przynosząc żadnej ze stron pożądanego rozstrzygnięcia. Za to straty w nich poniesione należały do najcięższych dla obu stron walczących w czasie całej wojny. Z armii austro-węgierskiej od 1 I do 30 IV ubyło 700 000 ludzi, z czego ponad 1/3 stanowili zabici, ranni, inwalidzi i jeńcy. Do tego doliczyć należy jeszcze załogę Przemyśla. Straty ludzkie Rosjan, usiłujących wyrównać luki wyposażenia, były daleko większe. Sama bitwa wielkanocna, trwająca zaledwie 5 dni, kosztowała ich około 40 000 poległych i rannych. Choć nie udało się nigdy zestawić dokładnych statystyk, szacuje się, że we wszystkich bitwach karpackich Rosja straciła co najmniej 1 200 000 ludzi. "
Koło 10 jestem na przełęczy i zaczynam marsz w kierunku Lisznej, a później Cisnej. Tam łapię stopa do Sanoka i koło północy docieram do domu.

Epilog
W domu czeka na mnie smutna wiadomość. Nie wszystkim udało się wrócić z gór.
"Zadzwoniła do schroniska pod Małą Rawką, gdzie pracuje. Mówiła, że gwałtownie załamała się pogoda i prosiła o pomoc w zejściu. Wyszła z Wołosatego na Przełęcz Bukowską, drogą. Potem Rozsypaniec, Halicz z zamiarem przejścia przez Tarnicę i zejścia do Wołosatego. Potem dzwoniła jeszcze ok. godz. 16.30, prawdopodobnie z Kopy Bukowskiej, bo mówiła, że jest w odległości trzech godzin od Ustrzyk Dolnych, a tam właśnie jest taki drogowskaz: "3 godz. Ustrzyki Dolne". O godz. 17.55 był ostatni kontakt z dziewczyną. Powiedziała wtedy, że jest jej bardzo zimno, usiądzie pod świerkiem i zaczeka na pomoc - relacjonował Edward Marszałek, ratownik GOPR."
Poznałem ją ledwie miesiąc wcześniej. Miła, sympatyczna, zawsze cierpliwa i pomocna. Miała zaledwie 25 lat.


Podsumowanie:




Komentarze:

01/10/2019

Małgorzata:

Jestem pod ogromnym wrażeniem i kolejny raz stwierdzam, że każdy ma swój szczyt. Jedni wstanie z fotela, inni kwiecień w Bieszczadach.

01/10/2019

Małgorzata:

Jestem pod ogromnym wrażeniem i kolejny raz stwierdzam, że każdy ma swój szczyt. Jedni wstanie z fotela, inni kwiecień w Bieszczadach.

29/05/2016

Joanna:

Ciekawe opowiadanie bieszczadzkiej przygody, plastyczne opisy, lekkie pióro i niemała dawka humoru, polecam !

Album podróżnika

Tomek

Dodano albumów: 6
2020-01-07 00:57:01
Album podróżnika

Maciek

Dodano albumów: 9
2021-03-09 14:16:41
Album podróżnika

Małgorzata

Dodano albumów: 3
2018-07-06 22:57:37

Dubai - maj 2018

Zjednoczone Emiraty Arabskie

Album podróżnika

Jarek

Dodano albumów: 7
2019-02-08 16:08:57
Ta strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki mechanizmu przechowywania lub dostępu cookie w Twojej przeglądarce.