Do Erywania dotarłyśmy liniami LOT (3,5 godziny lotu, różnica czasu +2 godziny). Przylot wcześnie rano – na lotnisku od razu zakup lokalnego internetu Team (7 euro). Transport do miasta przez YandexGo – 17 zł za 20 minut jazdy. Trafił nam się bardzo pomocny taksówkarz – wniósł walizki, zadzwonił do właściciela hostelu i upewnił się, że jesteśmy bezpieczne i oczekiwane.

Zakwaterowanie: skromny hostel (234 zł za 5 nocy), czysta, wspólna kuchnia, łazienka damska z podstawowym wyposażeniem. Karaluchy? Cóż, mieszkają tylko w ekologicznie czystych miejscach! 😉

Zwiedzanie miasta to maksymalnie 2–3 dni: Kaskady, Plac Republiki z pokazem fontann, Niebieski Meczet z rękodziełem, cerkiew Bogurodzicy, zakupy przypraw na Vernissage Bazar, muzeum Ludobójstwa Ormian...

W samym Erywaniu nie czuć napięcia związanego z konfliktem z Azerbejdżanem. Dopiero poza miastem widać murale z twarzami poległych żołnierzy w wojnie o Górski Karabach.

Zachwyciła nas kuchnia ormiańska – pyszna i sycąca. Średni rachunek ok. 50 zł (bez alkoholu), warto dawać napiwki, choć 10% za obsługę często jest już wliczone. Dla dbających o linię – można prosić o połowę porcji.

Na naturę poświęciłyśmy kolejne 2 dni (wycieczki autokarowe 25–40 euro, grupy mieszane kulturowo, przewodnicy mówiący po rosyjsku i angielsku): symbol Armenii – szczyty Araratu (dziś należące do Turcji), jezioro Sewan, pogańska świątynia Garni, wulkaniczna Symfonia Kamieni i liczne klasztory. Ciemne komnaty do modlitwy symbolizują, że światło Boga należy odnaleźć w sobie – Ormianie odrzucili złoto i ikony, stawiając na prostotę i „kwitnący krzyż” (chaczkar) – symbol życia, a nie pokuty.