Zdjęcie zastępcze ©Olneo.pl
Tam i z powrotem, czyli podróż do Casablanki
Album: | Maroko |
Dodano: | 31/10/2014 |
Odsłon: | 3691 |
Komentarze: | 5 |
Nie mam pojęcia skąd wziął się pomysł wyjazdu do Maroka. Ale pamiętam, że od samego początku było jasne - celem będzie Casablanca. Może przez film o tym samym tytule...? A potem wszystko zaczęło się samo układać, jakby wcześniej zostało przez kogoś w szczegółach zaplanowane.
Najpierw lot do Malagi via Dortmund i dwa dni pobytu w tym mieście. Jeden wykorzystany na odpoczynek i plażowanie, drugi na zwiedzanie. Wieczór obowiązkowo w jednej z kafejek na oglądaniu mistrzostw świata w piłce kopanej. Mecz USA : Belgia. Przy jednym stoliku grupa kibiców ze Stanów, przy drugim Belgowie, ja miedzy nimi, a kibicowanie wspólne. Można? Można.
Do Algeciras dotarłem autobusem. Powinienem był wybrać wcześniejszy kurs, bo gdzieś doczytałem, że aby się zaokrętować na prom, należy dotrzeć do portu z godzinnym wyprzedzeniem. Wystarczyło pół godziny. Na forach wyczytałem również, że najlepiej będzie zakupić bilet na prom przez Internet, żeby nie zabrakło. Okazało się, że na miejscu nie byłoby z tym żadnego kłopotu. Z promu korzystało bowiem nie więcej niż koło pięćdziesięciu osób.
Tanger nie zrobił na mnie oszałamiającego wrażenia. Ot, portowe miasto. Jednak na pewno warto posnuć się wąskimi uliczkami medyny, zobaczyć port i to, co pozostało ze starej fortecy. A jeśli ktoś nie przepada za spacerami, może udać się na szeroką, piaszczystą plażę. Też będzie zadowolony. I jeszcze słowo o hotelu. Wybrałem hotel Chellach. Może niezbyt komfortowy, ale jak się okazało, bardzo klimatyczny. Taki jak z filmów z Indianą Jonesem.
Moje wyobrażenia Casablanki okazały się odmienne od rzeczywistości. Nie było w nich super nowoczesnych tramwajów, przeogromnego meczetu ani wieżowców w centrum, ale nie mogę powiedzieć, że się zawiodłem. Zapach orientalnych przypraw, naturalnych kosmetyków zapadł w pamięci na zawsze. Jako że właśnie trwał ramadan, po zmierzchu mieszkańcy zamieniali miasto w jedną wielką jadłodajnię. Przy stolikach, w kątach podcieni, na ławeczkach rozkładali wiktuały, parzyli wściekle słodką miętową herbatę i rozkoszowali się tym wszystkim. Nie wiem dlaczego nie kupiłem reklamówki pomarańczy sprzedawanych prostu z wozu ciągniętego przez osiołka, jak u nas ziemniaki.
Samodzielne podróżowanie ma tę zaletę, że można pojechać gdzie oczy poniosą. A zatem Marrakesz i podróż przez pustynię. No dobrze, pustynia tylko przez okna pociągu, ale zawsze to jednak pustynia. Ale za to można pogadać z towarzyszami podróży. O kraju, o polityce, o religii. I o tym, że Marrakesz jest do obrzydliwości czerwonawy za sprawą wszechobecnej ochry. I że warto pójść odpocząć do królewskich ogrodów. I do opery. I kupić olejek arganowy. I złoto, które jest w miarę tanie. I zrobić sweetfocie na wielbłądzie…
Na koniec zostawiłem Rabat, a wraz z nim spoglądanie w przestrzeń oceanu, podziwianie gigantycznych kamiennych puzzli przy plaży, nocne życie oraz wędkowanie. Wystarczy mieć tylko odpowiednio dużo czasu na to wszystko. Bo zostaną jeszcze do zobaczenia nowoczesne centrum miasta i historyczne wzgórze z królewskim mauzoleum.
Po ośmiu dniach afrykańskiej wędrówki wróciłem drogą morską do Hiszpanii, gdzie spędziłem jeszcze dwa cudowne wieczory w Sewilli rozkoszując swoje kubki smakowe owocami morza i winem, słuchając ulicznych gitarzystów, oglądając pokazy flamenco, spacerując do pęcherzy na stopach i chłonąc piękno tego miasta. Jeszcze tu wrócę. Na pewno.
Muzeum starych samochodów w Maladze, targowisko w Tangerze, meczet w Casablance, bociany w Marrakeszu, pustynię o zmroku, molo w Rabat i Sewillę - w calości...
Komentarze:
16/10/2015
hapy:
hej, świetnie piszesz... A czy planujesz jakieś kolejne podróże i relacje? czekam z niecierliwością20/11/2014