Zdjęcie zastępcze ©Olneo.pl
Wyprawa do Azji: Tajlandia i Laos
Album: | Tajlandia |
Dodano: | 07/03/2017 |
Odsłon: | 3506 |
Komentarze: | 0 |
Kreta - wyspa o bogatej historii i kulturze
Zakynthos " Fior di Levante" - Kwiat Wschodu
Dominikana - rajska wakacyjna wyspa
USA - 7 Stanów w 12 dni
Islandia - "The Land of fire and ice "
Kopenhaga - wakacyjny weekend
Azja - egzotyczna przygoda / Wietnam cz.1
Azja - egzotyczna przygoda / Kambodża, Malezja cz.2
Wielkanocny wypad na weekend do Sztokholmu
Wyprawa do Azji: Tajlandia i Laos
Lizbona - szybki weekend
Florida - The Sunshine State
Bruksela - krótki, tani weekend
1 dniowy wypad do Londynu - dobre rady!
Sydney i okolice
Zafascynowani naszą zeszłoroczną wyprawą do Azji postanowiliśmy, że i w tym roku ( 2016 ) obierzemy ten kierunek jako główny cel naszych podróżniczych „wojaży”.
Dwa magiczne kraje: Tajlandia i Laos.
Królestwo Tajlandii – państwo w poł-wsch Azji, graniczące z Laosem, Kambodżą, Malezją i Mjanmą ( Birmą ). Tajlandia była niegdyś nazywana Syjamem i była to jej oficjalna nazwa do 1949r. Międzynarodowe określenie „Thai”, znaczy po tajsku „ wolny”.
Laos: Laotańska Republika Ludowo – Demokratyczna; państwo w poł-wsch Azji, położone na półwyspie Indochińskim, którego stolicą jest Wientian a główną rzeką Mekong. Państwo to graniczy z Mijanmą, Chinami, Wietnamem, Kambodżą i Tajlandią.
Tak jak poprzednio wykupiliśmy wakacje ze sprawdzonym już biurem Audley Holiday.
Już przed wylotem usłyszeliśmy o tragedii, która dotknęła Tajlandię. Po 70 latach panowania zmarł ich władca i przewodnik duchowy, kochany i wysławiany król RamaIX. Turyści powinni więc zachowywać się spokojnie, z szacunkiem, nosić skromne ubrania, stonowane kolory na znak jedności z ludem Tajlandii. Mając to na uwadze dostosowaliśmy naszą garderobę, jak również nosiliśmy na bluzkach przypięte małe, czarne kokardki ( które, były dostępne w każdym hotelu ) na znak żałoby, jedności i szacunku odwiedzanego przez nas kraju. Żałoba potrwa tu rok, ale najbliższy miesiąc jest bardzo ważny dla mieszkańców. Władze zakazały na 30 dni organizowania koncertów, festiwali, wydarzeń sportowych, zamknięto kina i dyskoteki.
Bhumibol Aduladey, czyli król RamaIX był najdłużej panującym monarchą na świecie. Władca cieszył się niezwykłą sympatią wśród Tajlandczyków, niektórzy uważali go za półboga. Nie tylko w Bangkoku na każdym rogu można natknąć się na portrety króla, jego wizerunek jest wszechobecny w całym kraju. Bhumibol dawał przykład buddyjską pobożnością, wiernością małżeńską, życiem pozbawionym ekstrawagancji. Odwiedzał najbiedniejsze regiony kraju i co rusz otwierał nową szkołę czy drogę. Za jego panowania kraj zdobył nowoczesny przemysł i stał się potęgą turystyczną. Lud będzie tęsknić za swoim monarchą.
Nasza wyprawa zaczęła się w Londynie, gdzie z Heathrow ( liniami Eva Airways ) wyruszyliśmy do Bangkoku ( lotnisko Suvarnabhumi ) – lot trwał 12 godz. Dnia następnego o godz 15 mieliśmy kolejny lot do Chiang Rai, który trwał godzinę 30 min. Z lotniska odebrał nas wcześniej zorganizowany transport i zawiózł do hotelu o nazwie Te Legend Boutique River znajdującym się w tropikalnym ogrodzie z widokiem na rzekę Mae Kok.
Było już późne popołudnie więc ( aby nie marnować czasu ), zostawiliśmy bagaże i ruszyliśmy ( znanym i lubianym ) tuk tukiem na zwiedzanie miasta.
Chiang Rai – niewielkie ( ok. 80 tys ), ale klimatyczne i ciekawie położone ( niedaleko granic z Birmą i Laosem ) miasto. Można tu dobrze i tanio zjeść, pospacerować po Night Bazar, odwiedzić świątynie buddyjskie tzw. Waty ( m.in. Wat Phra Kaew ), zobaczyć w kolorze złota, niesamowitą Clock Tower, korzystając z położenia nad rzeką wyprawić się łódką zwiedzając jaskinie i groty, a czasami umieszczone w nich Waty lub po prostu potraktować miasto jako bazę wypadową.
Dnia następnego ruszyliśmy zwiedzać okolicę, czyli małe wioski, plantacje herbaty i kawy, zielone góry oraz dwie Pagody Króla i Królowej, warte odwiedzenia ze względu na okolicę i ciszę wokół. Dzikie wodospady i trekking po zboczach górskich przy dźwiękach cykad, tak blisko z naturą, w taki innym i odległym od naszego kraju. Przy okazji warto też zajrzeć do wioski Mae Salong, dojeżdżając tam mamy wrażenie, że jesteśmy w Chinach – dekoracje, knajpki, wszechobecna czerwień. We wiosce mieszkali dawni żołnierzem Kuomintangu, którzy zbiegli do Tajlandii w 1961r, gdy władzę w Chinach objął Mao Tse Thung. Kolejnym punktem była wioska, miejsce zwane Monkey Temple czyli Wat Tham Pla, zwane również Fish Cave Temple. W okolicach świątyni biegają i skaczą stada małp ( podobnie jak Magoty na Giblartarze ). Warto się tu zatrzymać, na chwilę, przejazdem, gdyż klimat tej świątyni jest nieco inny od pozostałych buddyjskich świątyń.
Obowiązkowym punktem dla zwiedzającego te okolice jest tzw. Golden Triangle ( Złoty Trójkąt ), czyli miejsce, gdzie łączą się granice Tajlandii, Birmy i Laosu. Kiedyś region ten słynął z uprawy opium ( obecnie mamy w okolicy muzeum Hall of Opium ) teraz jest to głównie punkt turystyczny ( Sop Ruak ). Z Chiang Rai jedzie się przez góry Doi Tung; widoki są przepiękne, malownicza granica z Birmą, jednostka wojskowa w głuszy, napotkana po drodze pielgrzymka Buddystów. Wszystko to stwarza niesamowity klimat i atmosferę tego egzotycznego, zjawiskowo – innego kraju.
Następny dzień był nieźle zaplanowany: wioska Akha, gdzie mieszka m.in. plemię Karen ( kobiety o długich szyjach ) oraz Wat Rong Kun – Biała Świątynia.
Do wioski Akha dotarliśmy autem i od razu ukazał nam się widok na błotno – czerwone pagórki, porośnięte roślinnością wśród, której wyłaniały się drewniane chatki. Przy samym wejściu dostaliśmy długie tyczki, które miały pomagać nam przejść po tym nierównym terenie. We wiosce tej mieszkają 3 plemiona: Karen, Lahu i Yao i każde ma do zaoferowania inny, tradycyjny styl życia: stroje, muzykowanie, występy, stoiska z pamiątkami ( w końcu jakoś muszą zarabiać ). Wchodzimy więc do wioski, gdzie roześmiana kobieta z czarnym uśmiechem wita nas z daleka i zaprasza, z dumą prezentując swoje ciemne zęby. Taki kolor zawdzięcza ona pewnej roślinie „betel”, którą żuje się przez całe życie dzięki czemu zęby są bardzo zdrowe. Betel – to krzew, którego liście połączone z nasionami palmy areki tworzą używkę o działaniu orzeźwiającym i podniecającym, jednocześnie barwiąc zęby, dziąsła i wargi. Roślina działa też leczniczo odkażając przewód pokarmowy i zabijając pasożyty. Dziś dla kobiet z plemienia Lahu ( pochodzącego z Tybetu ) to wyznacznik piękna i atrakcyjności.
Jednak najbardziej zafascynowało mnie plemię Karen, a szczególnie kobiety z tegoż plemienia. Nazywane są one „żyrafami”, „smoczycami” albo po prostu „długie szyje – Long Neck” ze względu na metalowe ( mosiężne ) obręcze, które noszą na swoich szyjach. Dorosłe kobiety zakładają aż do 25 obręczy jednocześnie, które mogą ważyć nawet ponad 5kg. Obręcze zakłada się już kilkuletnim dziewczynkom, aby je przyzwyczaić do ich noszenia. Legenda głosi, że noszą one te obręcze, aby zapobiec śmierci w przypadku ataku przez tygrysa. Stalowe obręcze miały więc być na tyle silne i wytrzymałe, aby powstrzymać kły bestii. Badania dowiodły, że szyje kobiet nie wydłużają się z wiekiem ( jakby mogło się wydawać ), jest to złudzenie optyczne. Obręcze opierają się na barkach oraz „ wchodzą” w podbródek, co powoduje efekt wydłużenia szyji. Miałam okazję założyć taką obręcz na swoją szyję, wziąć udział w pracy, tańcach i śpiewie; typowym życiu mieszkańców. Sama do końca nie wiem co o tym sądzić…. My Europejczycy będziemy uważać to za barbarzyństwo lub okaleczanie, a dla tych ludów to po prostu tradycja, tak żyją od pokoleń. Dlaczego więc mamy ingerować i próbować ich zmieniać na siłę, twierdząc, że nasz styl życia jest lepszy?
W okolicach Chiang Rai nie można zapomnieć o Wat Rong Khun czyli White Temple, która zwraca uwagę przede wszystkim kolorem. W przeciwieństwie do wiekowych, pozłacanych, kolorowych tajskich świątyń, ta jest śnieżnobiała ( prawie jak bajkowy zamek królewny śnieżki ), jak również nie jest ona zabytkiem ( budowa rozpoczęła się w 1997r i trwa nadal! ). Biała Świątynia jest współczesnym projektem, ale pomimo to robi piorunujące wrażenie. Drobne szkiełka wtopione w konstrukcję świątyni sprawiają, że mieni się ona z kilkudziesięciu metrów. Każdy szczegół zewnętrznej konstrukcji jest precyzyjnie dopieszczony. Wnętrze wygląda mniej imponująco, a jedyną ozdobą są proste, współczesne malowidła na ścianach. Możemy zobaczyć samolot wbijający się w WTC , Angry Birds, Michael Jackson, Bin Laden czy Neo z Matrixa, Minionki, a nawet Elvisa i gwiezdne wojny. Świątynia jest połączeniem hinduistyczno – buddyjskich wierzeń oraz symboli jak np. czyściec z wyciągniętymi do nieba rękoma czy kładka do bramy niebios. Biała świątynia opiera się na głębokiej symbolice twórcy dzieła Chalermchai Kositpipat, artysta znany i ceniony w Tajlandii. Jest to dzieło jego życia, które ma zapewnić artyście nieśmiertelność „Śmierć może powstrzymać moje marzenie, ale nie może przerwać mojego projektu” – zapowiedział Kositpipat. Ciekawostką jest to, że tylko toaleta w całym tym kompleksie świątynnym jest złotym, ekstrawaganckim budynkiem. Swoją droga jest to chyba najbardziej wystawny „ wychodek” w całej Tajlandii.
Następnego dnia, wcześnie rano, wyruszamy do Chiang Khong ( ok100km z Chiang Rai ), aby przekroczyć granicę z Laosem. Po dopełnieniu formalności emigracyjnych wsiadamy w autobus i jadąc przez most docieramy do Huag Xai w Laosie.Tam wykupujemy wizę i kolejnym pojazdem docieramy do przystani. Wchodzimy na nasz statek Luang Say Cruise, na którym to spędzimy dwa dni podziwiając uroki dziewiczej rzeki Mekong. Lokujemy się więc na wygodnych siedziskach i popijając lokalne piwo Beerlao, zapoznajemy się z towarzyszami podróży z różnych stron świata…. i tak wyruszamy w kolejną przygodę, po drodze zatrzymując się w paru laotańskich wioskach, gdzie mamy okazję zapoznać się z prawdziwym życiem ich mieszkańców ( m.in. lud Hmongów, trudniący się tkactwem oraz wioska buddyjskich mnichów z rodzinami ).
Kolory, kontrasty, czas…. Płynąc w dół rzeki mamy dużo czasu na podziwianie widoków i rozmyślanie…. Ponieważ rzeka nie jest bezpieczna nocą z powodu wystających skał i mielizn zatrzymujemy się po całym długim dniu w przepięknym miejscu „ in the middle of nowhere” Luang Say Lodge ( przepiękne, malownicze miejsce ) niedaleko Pakbeng. Następnego ranka wracamy na naszą „łajbę” i kontynuujemy spływ rzeką Mekong, a naszym docelowym punktem jest Luang Prabang.
Kapitan długiej, ale wąskiej łodzi, wytrwale kręci sterem, omijając niewidoczne dla oka mielizny, niezbyt szerokiego w niektórych miejscach Mekongu. Godziny spędzone na statku są fascynujące! Zieleń przesuwająca się wzdłuż burty, odcina się zarówno od błękitu nieba, jak też brunatnej od niesionego mułu wody Mekongu. Płyniemy, omijamy ukryte płytko pod powierzchnią skały, lawirujemy między skałami wystającymi wysoko nad lustro wody. Widzimy sieci zamocowane do wystających za skał, tyczek bambusa; to widoczny znak, że Mekong żywi, że los mieszkańców zależy od jego kaprysów. Zatrzymujemy się po drodze, aby zwiedzić jaskinię Pak Ou, ze skrywającymi się w środku tysiącami statuetek Buddy. Od stuleci, mieszkańcy ofiarują posążki Buddy, pozostawiając je w jaskini. Spływ Mekongiem, dwa dni rejsu, to niesamowita okazja do relaksu, oglądania pięknych widoków i rozmów ze współpasażerami oraz smakowania laotańskiej kuchni.
Dotarliśmy do Luang Prabang - historycznej stolicy Laosu, wpisanej na listę UNESCO. Całą nazwę można jednak przetłumaczyć jako: Królewskie Miasto Delikatnego Obrazu Buddy. Legenda głosi, że podczas swej podróży po Azji, Budda przysiadł by odpocząć nad brzegiem Mekongu. Zamyślił się, uśmiechnął i powiedział: „ w przyszłości powstanie w tym miejscu bogata i potężna stolica państwa”. Można tu podziwiać ciekawą architekturę będącą mieszanką wpływów tradycyjnej kulturu Laosu oraz europejskiej z czasów, gdy Laos był francuską kolonią. Na głównym deptaku miasta, po zmroku, rozkłada się tzw Nocny Market, gdzie można zakupić przeróżne pamiątki oraz spróbować regionalnego „ jadła”. Jak zwykle króluje tu „ sticky rice”, czyli kleisty ryż, nieodzowny dodatek każdego dania. Kuchnia laotańska zbliżona jest do tajskiej; bazę stanowi: ryż, makarony, ryby, mięso, świeże zioła oraz warzywa. Larb, Lap, Larp - te 3 regionalne nazwy, określają to samo danie: „ laotański tatar” ( mięso,zioła,chilli,sok z limonki,sos rybny i ryż ). Jeśli chodzi o zupy to np. Keng Kalampi ( kapusta chińska, imbir, chilli, kurkuma, trawa cytrynowa, sos rybny, kawałki kurczaka). Ciekawostką jest to, że czasami zupa z makaronem podawana jest tu na śniadanie.
Zwiedziliśmy, m.in. Royal Palace Museum – Muzeum Narodowe , Wat Xieng Thong ( the Watermelon Stupa ), Wat Visoun, Wat Mai, Wat Khili, Haw Pha Bang, wiele złotych świątyń i posągów Buddy. Wyruszyliśmy też ok. 30km za miasto aby, podziwiać przepiękny wodospad Kuang Si oraz Sanktuarium Azjatyckich „moon” bear – czarnych niedźwiedzi himalajskich.
W Luang Prabang ma się wrażenie, że mnichów jest więcej niż mieszkańców. Wzięliśmy więc udział w porannym rytuale ofiarowania datków mnichom. Wychodzą oni ze swoich świątyń o wschodzie słońca, aby odwiecznym zwyczajem zbierać datki od wiernych; jest to m.in. ryż, owoce, słodycze, a nawet drobne kwoty pieniężne. I tak ulice miasta nabierają pomarańczowego koloru od stroju Buddystów. Dawniej mnisi żyli tylko z tego co zebrali od wiernych, dziś czasy się zmieniły i jest im dużo łatwiej.
Następnego dnia wyruszyliśmy kilka kilometrów za miasto, gdzie mieści się Shangri Lao Explorer Camp. Perełka naszej wyprawy – Elephant Expedition !!!
Niegdyś nazywano Laos „państwem miliona słoni”, jednak dzisiaj populacja tych zwierząt zmalała do kilkuset. Ośrodek Shangri Lao Explorer to campus ekologiczno – turystyczny. Jest to Sanktuarium gromadzące uratowane od katorgi słonie - któż z nas nie pamięta z filmów słoni ciągnących przyczepione do nich łańcuchami wielkie bele drzew. Tutaj słonie są pod stałą kontrolą weterynarzy, z turystami jeżdżą tylko do południa ( i jest ich ograniczona ilość ), a później buszują po drugiej stronie rzeki. Wiele jest nie pozytywnych opinii odnośnie jazdy na słoniu. Pewnie i niektóre miejsca nie są przyjazne zwierzętom; my jednak wybierając ten camp sprawdziliśmy go dokładnie i nie ma tu nic co zaszkodziłoby słoniom, a raczej jest tu odpowiednia pomoc. Każdy słoń ma tu swojego opiekuna, który to traktuje zwierzę jak członka swojej rodziny…. i to widać…. tę nić łączącą człowieka z tym wielkim olbrzymem.
Nasza słonica miała na imię „Kamun”, 37 lat i ważyła ok. 5 ton. Mieliśmy czas na zapoznanie się z nią, nakarmienie jej, poznanie stylu życia i zwyczajów kąpielowych. Potem z wysokiej platformy weszliśmy na grzbiet słonia i spokojnym krokiem podążyliśmy w stronę rzeki, którą przeszliśmy bez przeszkód, pomimo, że nasz elephant do połowy był zanurzony w wodzie. A wiecie, że słonie pomimo swoich gabarytów dobrze pływają? Potem szliśmy przez dżunglę, obok pól ryżowych, a naszą wyprawę zakończyliśmy przy wodospadzie Tad Sea, który spada kaskadami do Nam Khan River. Na koniec tratwą, na której mieliśmy lunch, płynęliśmy z powrotem do Sanktuarium Słoni, podziwiając uroki „ matki natury”. To przeżycie było dla mnie jednym z najbardziej ekscytujących w życiu. Jazda na słoniu była na mojej „Bucket List”…. i tak jak Morgan Freeman i Jack Nicholson w filmie o tym właśnie tytule, będę do końca podążać za swoimi marzeniami.
Następnego dnia lecieliśmy z powrotem do Bangkoku i „zakotwiczyliśmy” się w hotelu Riva Surya przy rzece Chao Praya River. Bangkok czyli Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awathan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit; to najdłuższa nazwa na świecie, wpisana do Księgi Rekordów Guinnessa. W języku tajskim oznacza to „Miastem aniołów”, wieczny klejnot. W mieście tym panuje jednak architektoniczny miszmasz. To miasto kontrastów: ekskluzywne drapacze chmur wymieszane z niskimi tajskimi domkami. Bangkok oszałamia! Wielkie, gigantyczne miasto, nieziemski ruch uliczny, hałaśliwe klaksony, wszędobylskie garnkuchnie, motoriksze, tuk tuki, różne skutery, tłumy ludzi, kolorowe ulice, stragany wypełnione po brzegi, gwar, jazgot; miasto tętni życiem jak jakieś gigantyczne „mrowisko”. Zwiedzamy najstarszą część Bangkoku tzw. wyspę Rattanakosim, którą od zachodu ogranicza rzeka Chao Phraya, a od wschodu fosa miejska, czyli kanał Khlong Cod. Po drodze mijamy Pałac Królewski ( z tłumem modlących się i medytujących Tajów, oddających cześć królowi ) ze wspaniałą świątynią Wat Phra Kaeo. Dalej zwiedzamy świątynię leżącego Buddy - Wat Pho. Jest to cały wielki kompleks świątynny z dziesiątkami „stup” ( wież buddyjskich ), ogrodów z fontannami i rzeźbami. Cztery wielkie „stupy” w środku porażają ilością dekoracji i wielkością ( 42m! ); zostały zbudowane w celu uczczenia pierwszych czterech króli.
Kolejną świątynię jaką mieliśmy okazję zobaczyć to Wat Arun ( Świątynia Świtu ), która położona jest po drugiej stronie rzeki. Ze swoją wysoką wieżą i tysiącami dekoracji z porcelany, służy też jako świetny punkt widokowy. W mieście znajduje się ok. 400 różnych świątyń, ale zwiedziliśmy tylko te najbardziej popularne ( ze względu na brak czasu ) i dostępne. Z powodu śmierci króla kompleks pałacowy był zamknięty i dlatego też, nie mieliśmy okazji zobaczyć najsłynniejszej ze świątyń Wat Phra Kaew, czyli Świątynia Szmaragdowego Buddy, co nas trochę zasmuciło, ale zaraz zakiełkowała myśl „ musimy tu jeszcze wrócić”.
Kolejny dzień, kolejna przygoda! Rankiem, dnia następnego wyruszamy do Damnoen Saduak, ok. 100km od Bangkoku, gdzie położony jest jedyny w swoim rodzaju „Pływający Market”. Zamiast stoisk, towary wypełniają długie, kołyszące się na wodach kanału łodzie. Sprzedawcy w słomianych kapeluszach oferują soczyste, egzotyczne owoce, a także tradycyjne dania tajskiej kuchni świeżo przygotowane w olbrzymich kotłach. Towary trzymane są głównie w łodziach, ale czasem też na straganach wzdłuż brzegu kanału. Do niedawna, nim powstały asfaltowe drogi i supermarkety, podobnych targów było w samym Bangkoku i jego okolicach znacznie więcej. Kanał, w którym pełno łodzi z różnymi towarami, ma 32m długości. Powstał w 1866r za panowania króla RamyIV i łączy ze sobą rzeki Mae Klong i Tacheen. Targ jest czynny od rana do południa. Pływający Market idealnie wpasował się w krajobraz miasta. Ponieważ domy znajdują się u brzegów rzeki lub w niedalekiej odległości od targu, płynąc łodzią można obserwować codzienne życie mieszkańców. Tradycyjne chaty, a także otaczające je sady i ogrody stanowią przepiękny widok. Kupowanie i sprzedawanie towarów z łodzi ma długą tradycję, a styl życia mieszkańców Damnoen Saduak, nie zmienił się od pokoleń.
Wieczór spędziliśmy na „ Aspara” Dinner Cruise, skąd podziwialiśmy uroki miasta, obserwowaliśmy niesamowity zachód słońca, delektowaliśmy pysznymi daniami tajskej kuchni oraz relaksowaliśmy rejsem po rzece Chao Phraya.
Po wrażeniach związanych z intensywnym zwiedzniem dwóch azjatyckich krajów, postanowiliśmy wypocząć i spędzić kilka ostatnich dni na malutkiej wysepce w Zatoce Tajlandzkiej – Koh Samet. Transport odebrał nas spod hotelu i zawiózł do Rayong ( ok. 200km od Bangkoku ), skąd łodzią motorową dotarliśmy „ do nieba”…. Co mam przez to na myśli? Koh Samet i hotel „Paradee” to istny raj na ziemi! „Paradee is a beautiful heaven”! Czuliśmy się tu prawie jak w podróży poślubnej! Bungalowy ulokowane na plaży, parę metrów od morza, z tarasem, prywatnym basenem i prysznicem pod gołym niebem. Idealne miejsce, by uciec od gwaru zatłoczonych miast, poleżeć na chłodnym, białym i delikatnym jak mąka piasku. To właśnie tu postanowiliśmy spędzić ostatnie dni naszych wakacji i zrelaksować się na „maksa” po trudach podróży, a przed powrotem do domu ( do szarej rzeczywistości ). Nasz hotel to istna bajka!!! No cóż…. czasami człowiek potrzebuje odrobinę luksusu, a że my „pracujemy po to, by żyć; a nie żyjemy, aby pracować”, więc zafundowaliśmy go sobie właśnie tutaj. Spędziliśmy na tej bajkowej wyspie, w tym niebiańskim miejscu parę dni. Muśnięci słońcem, z naładowanymi bateriami i pięknymi wspomnieniami, rankiem łodzią ruszyliśmy w stronę Rayong, skąd wcześniej zorganizowany transport zabrał nas do Bangkoku. Na lotnisku ostatnie, drobne zakupy „suvenirowe” i po 12,5 godz lotu docieramy do Londynu Heathrow. Zmieniamy lotnisko na Stansted, skąd z Ryanair lecimy do Poznania.
„ Nie podróżujemy, aby uciec przed życiem, ale żeby życie nam nie uciekło”.
1. Bangkok: wyspa Rattanakosim, Grand Palace - Wat Phra Kaeo, Wat Pho, Wat Arun, Wat Traimit, Wat Saket, Wat Mahathat, Uniwesytet buddyjski, Chinatown, Chatuchak Market, Pratanum Market.
2. Chiang Rai: Wat Rong Khun ( Biała Świątynia ), Wat Phra Kaeo, Wat Phra That Doi Chom Thong, Muzeum Baandam, Clock Tower, Khun Korn - wodospad, Tad Kwan Village, Wioska Akha i plemię Karen ( The Long Neck ).
3. Spływ Mekongiem z postojem w Pakbeng.
4. Luang Prabang: Royal Palace Museum, Wat Xieng Thong, Wat Visoun, Wat Mai, Wat Khili, Kuang Si - wodospad.
5. Shangri Lao Explorer Camp - Elephant Expedition!!!