W listopadzie 2015r wraz z mężem zorganizowaliśmy niezapomniany wyjazd do Azji. Wakacje wykupiliśmy z angielskim biurem Audley, które polecili nam znajomi. Nasza podróż zaczęła się w Londynie, gdzie z Heathrow lecieliśmy do Kuala Lumpur z Malaysian Airlines – podróż trwała prawie 13 godzin. Następnego dnia o 7.30 wylądowaliśmy w K.L. i za małe dwie godziny mieliśmy kolejny lot do Hanoi ( 3,30 godz ), gdyż nasza przygoda zaczynała się właśnie we Wietnamie.
Wietnam nieodmiennie kojarzy się ze zdjęciami sprzed czterdziestu lat, kiedy toczył się tam jeden z najkrwawszych konfliktów południowej Azji. Wojna Wietnamska zmieniła cały świat, właśnie wtedy narodził się ruch hippisowski i powstała muzyka, której wykonawcy stali się ikonami kultury. Ale dzisiejszy Wietnam jest już zupełnie innym państwem, a Sajgon zmienił swoją nazwę i obyczaje. Jest tu wesoło, kolorowo, bardzo smacznie i niezwykle egzotycznie. W 1975r zakończyła się wojna wietnamska, w której po przeciwnych stronach walczyły komunistyczna Demokratyczna Republika Wietnamu, wspierana głównie przez Związek Radziecki i Republika Wietnamu wspierana przez Stany Zjednoczone. Powstała jedna socjalistyczna Republika Wietnamu. Sajgon dostał wtedy nową nazwę: Ho Chi Minh od imienia wodza Komunistycznej Partii Indochin i prezydenta Demokratycznej Republiki Wietnamu. Choć podobizna „wujka Ho” widoczna jest na dziesiątkach bilbordów i portretów mieszkańcy miasta do dziś używają starej nazwy.
Dla Europejczyka wielkie miasta Wietnamu są prawdziwym wyzwaniem. Szokiem jest organizacja ruchu ulicznego. Na pierwszy rzut oka setki tysięcy pojazdów od rowerów przez wszechobecne skutery po luksusowe suwy i ciężarówki, niczym lawa, bez żadnego porządku, przelewa się przez ulice miasta. Kiedy chce się przejść przez ulicę po której płynie nieprzerwana rzeka pojazdów, wystarczy zapomnieć o strachu i dynamicznie przejść nie zatrzymując się pod żadnym pozorem. Pędzące pojazdy z łatwością potrafią ominąć piechura ukazując, zakorzenione w wietnamskim prawie zwyczaje. Jeśli dojdzie do jakiegoś wypadku winę ponosi ten …. kto jest silniejszy . Gdy więc samochód potrąci kierowcę skutera winny będzie samochód. Kierowca skutera poniesie jednak winę w przypadku potrącenia rowerzysty czy pieszego. I w ten oto sposób we Wietnamie prawie nie ma wypadków Każdy kto kieruje potencjalnie niebezpiecznym dla innych pojazdem, po prostu musi uważać! Cała frustracja kierowców idzie jednak w klakson powodując niesamowity hałas i harmider, do którego turysta musi przywyknąć.
Ten obrazek można zobaczyć tylko we Wietnamie. Wzdłuż ulic ciągną się linie elektryczne, które wyglądają jak senny koszmar każdego elektryka. Liczące czasem po kilkaset przewodów wiązki zwieszają się ze słupów, tworząc gigantyczną pajęczynę drutów. Kilometry splątanych do niemożliwości przewodów elektrycznych zasilają tysiące świecących całą dobę żarówek. Wietnamczycy zdając sobie sprawę z tego unikatowego zjawiska sprzedają koszulki z obrazkami skłębionych kabli. Jeśli nie można czegoś zmienić, trzeba to zaakceptować albo uczynić dodatkowy walor.
Kolejna nietypowa rzecz w tym kraju to „ domy tunelowe”. Niewiarygodnie wąskie i głębokie domy, kamienice wyglądające jak pudełka czekoladek ustawione pionowo. Dzieje się tak z oszczędności. Najdroższa jest tu ziemia przy ulicy, więc od frontu trzeba zużyć jak najmniej miejsca.
Kolejna ciekawostka to strój Wietnamek, które ubierają się w swoje tradycyjne stroje tzn. jedwabne, kolorowe, szerokie spodnie ( z różnymi motywami jak np. w słoniki, kolorowe szlaczki, ptaki, kwiaty ) i dekorowane jedwabne, długie do kostek koszule z rozcięciami po bokach. Popularne są także koszulki z Ho Chi Minhem oraz zielone czapeczki moro z czerwoną gwiazdą, ale to raczej wśród turystów.
Z lotniska w Hanoi mieliśmy zorganizowany transport do hotelu Hanoi Pearl, położonego zaledwie o kilka minut od Old Quarter i Hoan Kiem Lake. Bez przeszkód dotarliśmy do hotelu, porzuciliśmy bagaże i jak najprędzej ruszyliśmy zwiedzać. Obrany kierunek to Stara Dzielnica, która to jest esencją klasycznego wyobrażenia o Wietnamie i Hanoi. To ikoniczny obraz tego, z czym kojarzyć się może ten fascynujący kraj. Gwar i hałas panujący na ulicach naciera z każdej strony, trudno tutaj znaleźć ciche miejsce. Jednak bez tej nieco męczącej w pierwszych godzinach pobytu atmosfery, miasto nie było by tym czym jest. Dziesiątki małych zakładów, warsztatów, złotników, salonów masażu, sklepików z pamiątkami, rowery służące za stragany, kilometry poskręcanych kabli elektrycznych stwarza niepowtarzalną atmosferę tego miasta. Idąc dalej docieramy do Ta Hien. Gdzie toczy się całe południowe i nocne życie turystycznego Hanoi. Wszyscy siedzą tu na niskich ( u nas dziecięcych ) stołeczkach popijając bia hoi ( lokalne piwo ). Dalej ruszamy do Dzielnicy Francuskiej. Inna jest tu architektura i inny rodzaj ekspresji na ulicach, więcej przestrzeni, zieleni i świeżego powietrza – trafiamy do czasu Indochin Francuskich.
Po mieście najlepiej poruszać się pieszo lub taksówkami; przejazdy są tanie jak tutejsze jedzenie i zawsze dostępne. Hanoi jest miastem pozornego chaosu. Pierwszym z brzegu przykładem może być ruch uliczny ( o którym wspominałam wcześniej ). Lawa przelewających się przez ulicę skuterów, których miejscowi nazywają mopedami może przytłoczyć…. I choć strach przed przejściem przez ulicę jest namacalny i prawie paraliżuje, to nabycie tej umiejętności jest równie ważne jak umiejętność targowania się i odmawiania sprzedawcom. Wypadków jest tutaj mało, a prawo mówi, że winny jest ten kto „większy”.
Hanoi to również azjatycka kuchnia: prosto, pysznie, aromatycznie; bazuje na bulionie, makaronie, ryżu i mięsie. Jedzenie gotuje się tu na ulicach; jest tanie i smaczne. Koniecznie należy spróbować zypy pho ( absolutna podstawa kuchni ), sajgonki ( pho cuon chay ) oraz bun cha – specjalność Hanoi ( grillowana wieprzowina z makaronem i zestawem świeżych ziół). Po całym długim dniu przysiedliśmy na niskich stołeczkach w jednej z licznych piwiarni ( bia hoi ) i zamówiliśmy lekkie piwo ryżowe z lokalnego browaru oraz nem chua – przekąskę ze sfermentowanego i peklowanego mięsa wieprzowego zawiniętego w liście bananowca.
Następnego dnia zwiedzaliśmy kolejne atrakcje miasta:
1. Temple of Literature – dedykowana Konfucjuszowi
2. One Pillar Pagoda zbudowana w XIw przez cesarza Ly Thai Tonga
3. Hoam Kiem Lake czyli Jezioro Odzyskanego Miecza; w pół części jeziora znajduje się wysepka ze światynią: Ngoc Son Temle
4. Ho Chi Minh Mauzoleum wielka budowla ulokowana na placu Ba Dinh w której spoczywa przywódca Ho Chi Minh, twórca demokratycznej Republiki Wietnamu
5. Hao Lo więzienie – muzeum na terenie więzienia, ukazuje kawałek historii Wietnamu
6. Thang Long Water Puppet – nie szkodzi, że grany jest po wietnamsku, bo czytelność przedstawienia powoduje, że język jest zbyteczny. Kolorowa prezentacja kultury odwiedzanego kraju. Niepowtarzalny spektakl! Szacunek dla aktorów stojących po pas w wodzie.
Hanoi to esencja Azji poł – wsch , miasto przyjazne dla turysty i bezpieczne. To miasto, którego się nie zwiedza, tylko doświadcza. Wąskie i chaotyczne uliczki, stragany na których można kupić dosłownie wszystko, powszechny zgiełk i hałas. Oprócz tego tłumy ludzi, tysiące skuterów, miliony świateł i neonów. Pomimo to miasto nie męczy, nie przytłacza. Masz wrażenie, że jesteś chwilowym widzem w tym nieprzerwanym spektaklu codziennego życia mieszkańców. Warto tu przyjechać i stąd wyruszyć w dalszą drogę po pasjonującym Wietnamie.
W Hanoi zatrzymaliśmy się na 3 dni przy czym dzień trzeci to dzień naszego wyjazdu do Ha Long Bay czyli Zatoki Lądującego Smoka. Samochód odebrał nas spod hotelu i po ok. 3,5 godz dotarliśmy na miejsce. Ha Long City przywitało nas błękitem nieba i ostrym słońcem, a w oddali było już widać charakterystyczne pionowe, wapienne skały wyrastające z morza. Okolicę zamieszkuje niewielka ( 1600 osób ) społeczność, na którą składają się głównie mieszkańcy pływających wiosek. Weszliśmy więc na pokład statku „Jasmine”, na którym spędziliśmy 1 noc, a nasze bagaże zostały w samochodzie pod opieką kierowcy.
Zatoka Ha Long Bay leży w pół części Wietnamu ( prowincja Quang Ninh ), jest to odnoga zatoki Tonkińskiej, zajmuje powierzchnię 1500km2, na której rozsianych jest 1969 skalistych wysp i wysepek. Jakże niesamowita jest legenda ich powstania. W dawnych czasach kiedy Wietnamczycy musieli walczyć z wieloma najeźdźcami, w obronie kraju stanęli Bogowie, którzy zesłali smoki. Te ogromne i majestatyczne stworzenia wypluwały ogromną ilość pereł, które w zetknięciu z wodą zamieniały się w skały. Dzięki temu stworzony został naturalny mur obronny kraju, blokując morską drogę ataku wrogim statkom. Smokom tak bardzo spodobało się to miejsce, że zostały tam do dzisiaj w niezliczonych jaskiniach i szczelinach tysięcy wysepek.
Zatoka Ha Long Bay jest jedną z największych wizytówek Wietnamu. Nie tylko została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO ( 1994r ), ale także uznana za jeden z nowych naturalnych cudów świata. Zdecydowanie zasłużenie, widok jest imponujący!
Ha Long Bay Zatoka Lądującego Smoka – owiana legendami, dziewicza i urzekająca…
Kilka godzin pływaliśmy naszym statkiem pomiędzy maleńkimi wysepkami i olbrzymimi skałami wyłaniającymi się niespodziewanie z morza. Poszliśmy na górny pokład, gdzie na leżakach kołysani falami, muskani słońcem, w ciszy obserwowaliśmy piękno matki natury. Po jakimś czasie z tego przyjemnego letargu wyrwał nas dźwięk gongu, który wzywał do zejścia na dolny pokład i przejście do małych łódek, którymi płynęliśmy, aby zwiedzać jaskinie i fenomen jakim są „pływające wioski”. Większość mieszkańców tych wiosek żyje na łodziach lub bambusowych tratwach, jest to bardzo skromne i proste życie, ale widać po zachowaniu i tzw „ body language”, że im to właśnie odpowiada. Wieczorem po powrocie na statek przy lampce wina podziwialiśmy piękny zachód słońca, a po pysznej kolacji składającej się z regionalnych dań rozmawialiśmy z współpasażerami ze wszystkich stron świata odnośnie swoich podróży, wymieniając się doświadczeniami. Natomiast następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, aby nie przegapić imponującego wschodu słońca. Było warto, so beautiful!! Potem małymi łódkami popłynęliśmy na wyspę Catt Ba, gdzie pływaliśmy w morzu, relaksowaliśmy na plaży, jak również weszliśmy stromą ścieżką w górę, gdzie z tarasu widokowego podziwialiśmy nieziemskie widoki tonącej w słońcu zatoki. Późnym popołudniem wróciliśmy na naszą „łajbę” i powoli kierowaliśmy się w stronę zatoki Bai Chay, gdzie czekał na nas kierowca z bagażami zabierając nas na lotnisko do Hanoi, skąd lecieliśmy do Danang ( lot trwał godzinę 20 ). W Danang byliśmy ok. 23 więc od razu ( wcześniej zorganizowanym transportem ) ruszyliśmy do Hoi An ( kolejny cel naszej wyprawy ).
Zatrzymaliśmy się w niesamowitym hotelu Anantara Hoi An Resort, Quang Nam Province. Czarujące, spokojne, z tropikalnym ogrodem, utrzymane w kolonialnym, francuskim stylu z widokiem na Thu Bon River miejsce wypoczynku. Hoi An jest jednym z najpiękniejszych wietnamskich miasteczek, leży otoczone polami ryżowymi przy ujściu rzeki Thu Bon. Miasto jest plątaniną uliczek z piękną architekturą. Można tu znaleźć małe restauracje, herbaciarnie, galerie, świątynie, pracownie artystów; to miasto krawców, których sklepy i warsztaty znajdują na każdej uliczce. Hoi An w przybliżeniu oznacza „ spokojne miejsce spotkań. To klimatyczne i urokliwe miasto – kolonialna architektura starego miasta, mieszanka wpływów europejskich, chińskich i tradycyjnych wietnamskich. Wąskie uliczki rozmieszczone po dwóch stronach rzeki, bazar i stragany pełne cudów. Główną atrakcją starego miasta jest Japanese Brigde Chua Cou ( wejście na most jest płatne ), jest to jedyny zadaszony most na świecie, na którym znajduje się świątynia. Zwiedzamy więc miasto spacerując ruchliwymi uliczkami pełnymi mopedów i dzwoniących ryksiarzy, Przechodzimy przez market, gdzie można kupić dosłownie wszystko, a rowery czy mopedy często zastępują stragany. Kolorowy zawrót głowy! Głośny, ożywiony, hałaśliwy market to codzienność toczącego się życia wietnamczyków, a dla europejczyka niesamowita dawka emocji związanych z tak innym od naszego trybem życia.
Dawniej Hoi An było ważnym portem handlowym. W latach 90 XXw władze miasta chciały wyburzyć Starą Dzielnicę z sypiącymi się domami i wybudować nowe osiedle. Pracujący w tym czasie w My Son polski architekt Kazimierz Kwiatkowski sprzeciwił się temu i dzięki jego staraniom zaczęto remontować stare kamienice. Po kilku latach Hoi An wpisano na listę UNESCO. Interesująca ciekawostka, prawda? Wszyscy tutejsi znają jego nazwisko i jak tylko powiesz, że jesteś z Polski usłyszysz całą opowieść o tym jak nasz architekt pomógł uratować Starą Dzielnicę i przyczynił się do rozrostu turystycznego miasta. Wieczorem po spacerze przy rzece Thu Bon wybraliśmy się do Starej Dzielnicy, gdzie spacerując uliczkami oświetlonymi tradycyjnymi, czerwonymi lampionami zakończyliśmy nasz dzień w restauracji z widokiem na rzekę skuszeni zapachem sajgonek i zupy pho. Mieliśmy też okazję uczestniczyć w wieczornych występach i doświadczyć lokalnego śpiewu i tańca oraz zobaczyć lokalną rozrywkę jaką są tzw. zakłady/loterie – bardzo popularna rozrywka mieszkańców Hoi An. Po udanej kolacji i zakodowaniu widoków oraz całej atmosfery miasta wróciliśmy do hotelu, a następnego ranka już byliśmy w drodze na lotnisko Danang skąd lecieliśmy do Ho Chi Minh City.
Ho Chi Minh City – miasto w którym mieszka 8,5 miliona ludzi, z których większość spędza dzień na ulicy. Upał sprawia, że domy i mieszkania służą jedynie do snu; handel, usługi spotkania towarzyskie odbywają się głównie pod gołym niebem.
Pomyślałam: „ ale Sajgon!” i zaśmiałam się w duchu. Przecież teraz będę zwiedzać drugie co do wielkości miasto Wietnamu o tej właśnie nazwie…. choć może nie do końca, gdyż ( jak wspomniałam wcześniej ), zmieniło ono nazwę na Ho Chi Minh od imienia przywódcy. Tutejsi mieszkańcy używają jednak starej nazwy… . i ja zostanę przy nazwie Sajgon w swoim opisie, gdyż słowo samo w sobie ma bardzo zabawny wydźwięk w naszym języku ( ale Sajgon, niezły Sajgon – mawiamy ).
Tym razem zatrzymaliśmy się w centrum, w hotelu Liberty Central Saigon Riverside, z widokiem na rzekę.
Można powiedzieć, że Sajgon to kulturowa i architektoniczna mozaika. Francuska finezja, chińska szczegółowość, wietnamski upór stworzyły miasto, które przyprawia o zawrót głowy. Sajgon mógłby być azjatyckim Paryżem, gdyby tylko historia potoczyła się inaczej. To miasto zawieszone jest gdzieś między wschodem, a zachodem. Samo miasto i jego mieszkańcy są zupełnie inni niż północna cześć
Wietnamu.
Początkowo Sajgon był małą kambodżańską wioską, do której w XVIIIw zaczęli przybywać Chińczycy. Wkrótce potem tereny zostały przejęte przez Wietnamczyków, a następnie przez francuskich kolonizatorów. Zwiedzając centralną część miasta tzw. Dystrykt 1, czujemy się jak w Paryżu. Zadbane i czyste ulice, witryny luksusowych sklepów kuszą towarami zachodnich marek, budynek Poczty Głównej przyciąga oko, oczywiście ( słynna i znana ) Katedra Notre - Dame z dwoma wieżami fascynuje oraz dostojny gmach Teatru Miejskiego – wszystko to przypomina o kolonialnej historii Sajgonu. Francja – elegancja!
Wystarczy jednak przejechać kilka km od centrum, żeby przenieść się do Chin ( gdzie właśnie się udajemy ) – Dzielnica Cholon czyli Chinatown i wielki aromatyczny market Thien Hau, gdzie sprzedaje się przyprawy, zioła, specyfiki chińskiej medycyny …. Dosłownie wszystko, istny miszmasz.
Ponieważ mieliśmy do dyspozycji auto zwiedziliśmy również wiele Pagód, kolorowe buddyjskie świątynie ( m.in.Thien Hau Temple ), gdzie przyuważysz wiernych, którzy przychodzą się pomodlić, zapalają kadzidła i świece, składają dary na ołtarzach Buddy, jak również Pałac Zjednoczenia czyli Pałac prezydenta południowego Wietnamu, Muzeum Wojny ( emocje jednak nie pozwoliły na długi pobyt w tym miejscu ) oraz ogromny Bien Thanh market.
Po emocjach związanych ze zwiedzaniem Sajgonu wróciliśmy do hotelu, gdzie z lampką wina w ręku wypoczywaliśmy przy basenie na dachu budynku i relaksując się podziwialiśmy widoki.
Następnego dnia , wcześnie rano, mały bus odebrał nas spod hotelu i już byliśmy w drodze do Bach Dang Pier skąd wyruszaliśmy w rejs po delcie Mekong.
Potężny Mekong, azjatycka rzeka, płynąca po terytorium sześciu państw. Setki wodnych kanałów, dziesiątki małych rzek i dziewięć głównych odnóg tworzy niezwykłą krainę południowego Wietnamu – deltę Mekong. Z wyżyny Tybetańskiej, wysoko w Himalajach płynie przez Chiny, dalej wyznacza granicę pomiędzy Laosem a Birmą i Laosem a Tajlandią , w Kambodży dzieli się na dwa główne ramiona, a następnie przecina południowy Wietnam, aby rozlać się rozległą deltą ( o powierzchni 50 tys km kw ) uchodzi do Morza Południowochińskiego. Rzeka, jest siedliskiem ok. 1200 gatunków ryb.
Mekong – oprócz tego, że jest „ spiżarnią” dla milionów – stanowi ważny szlak wodny, po którym pływają jednostki wszelkiego rodzaju: od małych łódek pasażerskich przez nieco większe barki towarowe, po transportowce, odbywające kursy na ocean i z powrotem.
Podczas naszej wyprawy motorową łodzią ( z zadaszeniem ) poznaliśmy sympatycznych towarzyszy podróży ( ze Stanów, Nowej Zelandii, Anglii ) i nawiązaliśmy przyjaźnie, opowieściom więc nie było końca; każdy chciał wiedzieć coś o życiu i podróżach innych osób. Na łodzi mieliśmy kanapki i napoje więc zaplanowany dzień wyglądał obiecująco. Całe życie toczy się tu na rzece i przy niej, transport lądowy prawie nie istnieje. Do większości wiosek można się dostać jedynie łodzią. Mekong ma ogromne znaczenie dla gospodarki Wietnamu. Rzekę wykorzystuje się tu do nawadniania upraw, w tym pól ryżowych, ponadto rzeka niesie cenny muł, wzbogacający glebę. Płynąc tak, rozglądamy się dookoła i nie możemy uwierzyć w kontrast miasta Sajgon. W tle widać wysokie, ekskluzywne, wieżowce, apartamentowce, a przy rzece bieda aż piszczy; drewniane domy na 4m palach ( buduje się tak ze względu na porę deszczową, kiedy to wody rzeki podnoszą się ), suszące się pranie na sznurkach, bród, bałagan i nieład; bieda jest tu pokoleniowa. Dodam tylko, że niektóre rodziny są tak biedne, że nie stać ich na utrzymanie dzieci i oddają je do specjalnych domów/ochronek, gdzie mieszkają i chodzą do szkoły. Jedno tego typu miejsce odwiedziliśmy podczas tej wyprawy i tam właśnie mieliśmy przerwę na lunch, a to dlatego, aby jakieś środki finansowe wpłynęły do tej organizacji. Domy ( a raczej chaty ), szkoły, świątynie a nawet posterunek policji stoją na brzegu rzeki lub często pływają na wodzie; bazary organizowane są na środku rzeki, a sprzedaż odbywa się prosto z łodzi. Ale zostawmy już ten temat. Krajobraz delty to przede wszystkim zieleń pól ryżowych, cień palm porastających brzegi wąskich kanałów, rybie farmy, domy na palach oraz wszechobecne łodzie i ich właściciele w stożkowych kapeluszach. Podczas tej wyprawy zwiedziliśmy wiele miejsc mało znanych, tradycyjnych, nie odwiedzanych przez turystów. Ciekawe doświadczenie, ale ( moim zdaniem ) jednodniowa wycieczka to w zupełności wystarczający czas, aby zapoznać się i posmakować tego innego, wodnego życia.
Kolejny dzień naszych wakacji przeznaczamy na zwiedzanie tuneli Cu Chi. Tunele te są liczącą ok. 250km siecią podziemnych korytarzy w wietnamskiej prowincji o tej samej nazwie Cu Chi. Powstały one w latach 40 XXw podczas wojny wietnamsko – francuskiej, a potem w latach60 podczas wojny z Amerykanami sieć została rozbudowana i aktywnie wykorzystana przez Vietkong. Tunele były jednym z czynników decydującym o zwycięstwie komunistycznej Północy nad armią USA – chroniły przed bombardowaniami i służyły jako szlaki komunikacyjne, przechowywano tam broń i zapasy, organizowano szpitale, a przede wszystkim centra dowodzenia. Działał w nich system wentylacyjny co ułatwiało przetrwanie ataków. Tunele były na tyle niskie, że nie można się w nich wyprostować. Korytarze były pełne zakrętów, aby wróg nie wiedział, co jest przed nim. Kopano je na głębokości 3-5m, a wykopaną ziemie umieszczano w lejach po bombach. Wejścia do tuneli były świetnie zamaskowane, a dodatkowo chronione pułapkami, których zadaniem było nie tyle zabić, co okaleczyć i unieruchomić. Amerykanie, a przed nimi Francuzi, przez pewien czas nie mogli zrozumieć, jakim cudem wróg pojawia się nagle w środku ich obozu, a potem równie nagle znika. Życie w tunelach było bardzo niebezpieczne. Mieszkały tam węże, jadowite pająki, szczury i skorpiony. Ponadto ludzie chorowali na malarię i choroby pasożytnicze. Weszłam więc do jednego z takich tuneli, aby na własnej skórze się przekonać o tym co opowiada nam pilot…. I choć nie jestem osobą o dużych gabarytach prawie ocierałam się o ściany tunelu idąc zgięta w pół myślałam tylko o tym kiedy stąd wyjdę. Było mi gorąco, duszno, a zarazem czułam wilgoć w powietrzu… było okropnie, wręcz klaustrofobicznie. Dopiero teraz wyobrażam sobie przez co przechodzili Wietnamczycy, którzy przecież w większości byli zwykłymi rolnikami, których sytuacja zmusiła, aby zostać żołnierzami. Jednak pomimo to byli tak zorganizowani, że wykorzystywali wszystko co pozostawiła po sobie armia amerykańska jak np. stare, zużyte opony samochodowe. Wietnamczycy produkowali z nich sandały…. nie były to jednak zwykłe sandały, były robione w ten sposób, że przód buta był w tyle i na odwrót. Gdy więc szli w nich przez dżunglę ślad odcisku buta prowadził w stronę przeciwną…. Czyż nie byli sprytni i przebiegli, a może po prostu zaradni ? Jak to się u nas mówi: „ zrobić coś z niczego”.
I tutaj kończy się nasza wyprawa po ekscytującym i pasjonującym Wietnamie. Jednak to jeszcze nie koniec naszej wyprawy. Kierowca zabiera nas na lotnisko i z Vietnam Airlines odlatujemy z Wietnamu, aby przywitać się z Kambodżą, a konkretnie Siem Reap, by zatonąć w czarodziejskim klimacie kompleksu świątyń Angkor.

cdn




Hanoi, Ha Long Bay ( must! ), Hoi An, rejs deltą Mekong, Ho Chi Minh ( Sajgon )
Album podróżnika

Dominika

Dodano albumów: 2
2019-05-09 21:23:36
Album podróżnika

Wiktor

Dodano albumów: 2
2022-12-01 11:31:47
Album podróżnika

Adam Mike

Dodano albumów: 60
2021-01-15 21:54:02
Album podróżnika

Aga

Dodano albumów: 4
2015-10-19 21:12:07
Ta strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki mechanizmu przechowywania lub dostępu cookie w Twojej przeglądarce.