Po odpoczynku w Tajlandii i mega intensywnym zwiedzaniu Kuala Lumpur czas na drugą część tripu po Azji – Indie, bo tak naprawdę to właśnie Indie (a przede wszystkim jeden ze współczesnych cudów świata – Taj Mahal) były moim tegorocznym celem zimowych wakacji, a Tajlandia i Malezja były po prostu dodatkiem. O Indiach by można naprawdę książkę napisać. W Polsce się mówi: „Rosja to nie kraj, to stan umysłu”. Dokładnie to samo bym powiedział o Indiach – to stan umysłu.
Na wstępie podkreślę tylko, że tzw. „Cyganie” to właśnie potomkowie Hindusów, to z tych terenów wieki temu Romowie dostali się do Europy. I faktycznie Hindusi są bardzo podobni do Romów i to zarówno pod względem wyglądu jak i mentalności. W Indiach spędziliśmy w sumie 4 dni i tak naprawdę cieszyłem się, że to były 4 dni i ani 1 dnia dłużej. Z pewnością Indie mają do zaoferowania całą masę niezwykłych zabytków, ich kuchnia jest bardzo smaczna, pikantna (czyli tak jak lubię), a pogoda jaką zastaliśmy w lutym jest najlepsza na zwiedzanie tego państwa. Jest jednak pewne „ale”. Zwiedziłem już kawałek świata ale takiego syfu, chaosu i smrodu jak w Indiach nie spotkałem nigdzie. Każde miasto, które zwiedziliśmy wygląda jak jeden wielki slums, jak wysypisko śmieci. Po tym wyjeździe uświadomiłem sobie jak wielkim jestem ignorantem i jak wiele jeszcze o świecie i ludziach muszę się nauczyć.

Kilka rzeczy, które mnie szczególnie uderzyły w Indiach:
1) Słynne „święte krowy”. Oprócz śmieci w Indiach wszechobecne są również krowy. Wprawdzie wiedziałem, że krowy w Indiach mają specjalne przywileje, ale nie wiedziałem, że aż do tego stopnia. Hindusi nie mogą jeść wołowiny, a że w Indiach jest sporo Muzułmanów, więc i z wieprzowiną jest problem. Stąd najczęściej serwowanym mięsem jest kurczak. Ogromne było moje zdziwienie w Mc Donaldzie (tak wiem, kto je „śmieciowe żarcie” zagranicą?! Ale ja w każdym kraju muszę spróbować cheeseburgera) gdy nie znalazłem tradycyjnego cheeseburgera (jest 1 zdjęcie) a zamiast tego same mc chickeny i… Veggie. Wracając do krów, to one nawet w takiej metropolii jak Delhi chodzą po drogach, autostradach jakby nie miały właścicieli. Swoją drogą zastanawialiśmy się co one jedzą, skoro w koło mało zieleni. Obok krów sporo też jest małp i bezpańskich psów (Chińczycy z tymi ostatnimi na pewno by sobie poradzili :p).

2) Ruch uliczny
To naprawdę temat rzeka. Widziałem jak tragicznie prowadzą Neapolitańczycy, widziałem i słyszałem trąbiące non stop skutery i motocykle w San Paulo i Rio de Janeiro. Widziałem i słyszałem też jak tam aby podziękować, czy wpuścić kogoś do ruchu używają klaksonów. Widziałem jak prowadzą w Bangkoku, ale kolejny raz Indie biją wszystkie wymienione wyżej miejsca. Takiego chaosu i hałasu jak w Indiach to nigdzie nie widziałem. Samochody mogą nie mieć świateł, lusterek itp. „zbędnych” urządzeń, ale jedno musi, MUSI działać bez zarzutu – klakson. Z tyłu każdej ciężarówki widnieją następujące napisy: “Horn OK Please” albo “Blow Horn”. Hindus gdy chce wyprzedzić – trąbi. Chce być wyprzedzony – trąbi. Chce pozdrowić – trąbi. Chce ostrzec, że nadjeżdża – trąbi. I po kilku godzin jazdy w takim hałaśliwym środowisku głowa na serio może zacząć pękać. BHP? A co to takiego? Spotkaliśmy tu ciężarówki załadowane do granic możliwości. Wiele z nich wyglądem przypominały grzyby (na jednym ze zdjęć umieściłem). Często (i to nawet na ekspresówce!!!) widzieliśmy pojazdy jadące pod prąd (raz nawet ogromną ciężarówkę!). Na motocyklach jeździ się nawet w czwórkę (sic!) oczywiście obowiązkowo bez kasków (no bo i po co one?). Kasia też zwróciła uwagę na pewien szczegół: zdecydowana większość (ponad 70 %) samochodów w Indiach jest koloru… białego. O powód takiego stanu rzeczy zapytaliśmy naszego kierowcę. Odpowiedź była bardzo prosta i logiczna: „bo białe są tańsze”. Gdy zobaczyłem jak wygląda dworzec w Delhi i ogólnie miejski transport dziękowałem Bogu, że zamówiłem z góry wycieczkę z prywatnym samochodem, kierowcą i przewodnikami (za 3 dni zapłaciliśmy jedynie 240 euro) a naprawdę sporą część trasy przejechaliśmy, do tego hotele, opłaty autostradowe i śniadania z kolacją w cenie.

3) Tipy czyli „egzotyczna” biała twarz jako „money factory”
Jak wyżej białych Hindusi traktują nie inaczej niż „dwunożny portfel bez dna”, który za każde „pierdnięcie” ma tipować, bo tak, bo go stać i już. Gdy rozmawialiśmy z naszym przewodnikiem odnośnie zarobków w Indiach (przeciętna miesięczna pensja to 100-200 dolarów) to stwierdził, że w Europie przeciętne zarobki to 100 euro na godzinę :D To wyciąganie kasy za wszystko naprawdę po pewnym czasie robi się szalenie irytujące. Co ciekawe raz oficjalny ochroniarz, który zrobił za przewodnika kazał sobie zapłacić (choć nie prosiliśmy go w ogóle o oprowadzanie) 150 rupii (ok. 9 zł). Naprawdę wszystkim za wszystko trzeba zapłacić. Tu słowo „bezinteresownie” po prostu nie istnieje. Do tego dodać trzeba bardzo nachalnych sklepikarzy pragnących wcisnąć różnego rodzaju przedmioty, usługi itp. itd. Przewodnicy oczywiście też wyciągają na shopping do „swoich” sklepów, które odpalają im część kasy za sprowadzenie klientów. My też zostaliśmy zawiezieni do sklepu z sukniami, materiałami (w tym z drogim i cennym kaszmirem) oraz drogocennymi kamieniami.

4) Ulica jako ogromna, darmowa toaleta
Widok ludzi załatwiających swoje fizjonomiczne potrzeby na ulicy (i to zarówno te „dłuższe” jak i „krótsze”) to normalka. Papiery toaletowe w hotelach są tak cienkie, że za każdym razem musiałem prosić przynajmniej 3 rolki, bo jedna ledwo starczała na podtarcie deski klozetowej. Zawsze też prośba o papier toaletowy kończyła się ogromnym ździwieniem na twarzy Hindusów. Ogólnie Hindusi są bardzo brudni, nie dbają o czystość i higienę, a hotele *** przypominają europejskie hostele i to drugiej kategorii.

5) Przykra niespodzianka na lotnisku
Na sam koniec, w ostatnim dniu spotkała nas bardzo przykra niespodzianka na lotnisku, albo raczej PRZED lotniskiem. Delhi to pierwsze lotnisko w moim życiu na które… po prostu nie można wejść ot tak. Pokazaliśmy paszporty, pokazaliśmy nawet bilet ale pan wojskowy z karabinem nas nie wpuścił, bo... nie było na nim naszych imion i nazwisk. Zostaliśmy odesłani do kolejnego wejścia, gdzie drugi półinteligentny pan wojskowy z karabinem pooglądał paszporty i kartkę z wydrukowanym biletem i… nie wpuścił nas z tego samego powodu. Zostaliśmy odesłani do ostatniego wejścia, gdzie można było wydrukować bilet. Gdybym na głos nie wrzeszczał słów: „fuck” „kurwa”, stupid, fuckin country” itp. itd. (już sam nie pamiętam dokładnie listy wulgaryzmów, których wówczas w nerwach użyłem) to byśmy jeszcze stali i stali, ale kolejny pan wojskowy widząc że nagrywam wszystko na komórkę i obserwując moje maksymalne zirytowanie oraz reakcje pozostałych pasażerów postanowił wziąć sprawę w swoje ręce i nas wprowadzić na lotnisko. Poszliśmy z nim do następnego wejścia, gdzie… już chyba z czwarty mądry wojskowy nas uświadomił, że nie ma na biletach naszych imion i nazwisk. Na co ryknąłem: „I KNOW!!!” i stwierdziłem, że "zwiedziłem sporo krajów świata, ale takiego g*** w życiu nie widziałem. Czemu k*** jest tak trudno wpuścić turystę na lotnisko, aby mógł dokonać odprawę?!!! W czym k*** jest problem?!!!" W końcu kolejny pan wojskowy przyniósł nam wydrukowane na igłówce „bilety” i po prawie 40 minutach darcia i wyzywania wpuścili nas (swoją drogą dobrze, że mnie nie potraktowali jak tego kolesia kilka lat temu w Kanadzie, którego „poczęstowali” paralizatorem). Z reguły jestem spokojną istotą, ale jak ktoś mnie wyprowadzi z równowagi, to bez kija nie podchodź :p
Tak oto minęły 4 dni w Indiach i 11 ogółem w Azji. Odbyliśmy 10 lotów i zwiedziliśmy 3 kraje. Śliczny czas, niesamowite zdjęcia i wspomnienia.

Kolejna udana wycieczka dzięki portalowi Olneo – raz jeszcze w imieniu własnym i Kasi dziękujemy, że jesteście.



Old Delhi: (na nogach)
Chandni Chowk - bazar
Jama Masjid, czyli Meczet Piątkowy,
Red Fort

New Delhi: (Riksza)
Parliament House
India Gate
Humayun's Tomb (znajdujące się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO)
Bahai Lotus Temple, uniwersalną świątynię poświęconą wszystkim religiom jednocześnie.
Sri Lakshmi Narayan
Swaminarayan Akshardham

Agra:
Oczywiście TAJ MAHAL i Red fort

Jaipur (różowe miasto i stolica Radżastanu):
1) wjazd na słoniku do Amber Fort
2) Maharaja city palace
3) Obserwatorium

Komentarze:

14/02/2016

Martino:

Dzięki Krzychu również powodzonka życzę w podróżach.

14/02/2016

Krzysiek:

Z przyjemnością się czytało. Życzę następnych udanych podróży. Hej:)

Album podróżnika

NowA

Dodano albumów: 56
2023-11-26 19:24:17
Album podróżnika

Jakub

Dodano albumów: 5
2022-10-11 13:57:40
Album podróżnika

NowA

Dodano albumów: 56
2023-11-26 20:17:36
Album podróżnika

Weronika

Dodano albumów: 1
2019-11-04 15:10:00
Ta strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki mechanizmu przechowywania lub dostępu cookie w Twojej przeglądarce.