Asia trip
Przygoda z Azją zaczęła się w sierpniu po rozmowie z olneowiczką – Kasią. Potem było kilka rozmów na skype i… realne spotkanie u mnie w Rzymie. Następnie spotkanie w PL (w Toruniu) i decyzja o wyjeździe nieco dalszym, a konkretnie do Indii przez kilka innych krajów.
Najpierw kilka formalności związanych z wizami (Hindusi są niezwykle, przesadnie formalni i biurokratyczni. Do podania o wizę trzeba było nawet podać miejsce urodzenia rodziców!!!). Kilka stówek za wizę, niecałe 10 dni oczekiwania i… nadszedł wyczekiwany wyjazd. 1. lutego z Rzymu - Fiumicino wystartowaliśmy przez Dubaj do Bangkoku (przed wyjazdem ciągle słuchaliśmy włoskiego kawałka: „da Roma a Bangkok”). Przygodę z Tajlandią zaczęliśmy od uderzenia gorącego powietrza w twarz i… ogromnej kolejki do odprawy paszportowej. Całość łącznie z odebraniem bagażu zajęła nam niemal 2 godziny. Po odebraniu bagaży i otrzymaniu sympatycznej pieczątki szybką kolejką udaliśmy się prosto do stacji Ratchaprarop, przy której jest ulokowany nasz hotel i zarazem najwyższy budynek w Tajlandii (Baiyoke hotel – wysoki na ponad 300 metrów). Nasz pokój znajdował się na doskonałym 73. piętrze. Nocleg w takim miejscu i widok na tętniące życiem miasto naprawdę robi ogromne wrażenie (zwłaszcza nocą). Mieliśmy ogromne szczęście, bo mogliśmy załatwić check in w hotelu już po 10 rano. Szybki prysznic, taxi i udajemy się w kierunku Wielkiego Pałacu Królewskiego, a przynajmniej tak nam się zdawało. Kierowca taxi nas zwyczajnie "wydymał" i byłem zły, że tak łatwo dałem się nabrać, bo przecież byłem rok temu w Bangkoku i wiedziałem, że Wielki Pałac, to naprawdę wielki pałac, a nie jakaś "popierdułka". Kierowca taxi dowiózł nas nad rzekę, gdzie jego koledzy proponowali „taniutki” rejs statkiem za „jedyne” 1200 batów (przelicznik prosty – wystarczy jedno zero odjąć i wychodzi cena w złotówkach). Dla porównania pragnę zaznaczyć, że rejs promem nie przekracza 5 batów (czyli 50 groszy!!!). Nic udajemy się dalej w poszukiwaniu uczciwych kierowców i… nie jest łatwo. Przynajmniej 3 nam odmówiło, gdy poprosiłem aby „turn on the taxi meter”, a jeden z kierowców największych naciągaczy (tuk tuków) zaproponował mi przejazd, ale… z 2 stopami (u sklepikarzy, którzy mu za to odpalają część kasy). Oczywiście odmówiłem proponując mu całkiem niezłe 200 batów, ale „no stop”, na co stwierdził krótko: „you are stupid”. OK. po długim poszukiwaniu udało się znaleźć uczciwego kierowcę, który zawiózł nas najpierw do Wat Pho (świątyni leżącego Buddy), a następnie na nogach przeszliśmy do Wielkiego Pałacu Królewskiego (tu drobna uwaga – mimo upałów wybierzcie jakieś cienkie, długie spodnie i kobiety coś aby zakryć ramiona, co by Buddy nie obrazić :p a kto by nie chciał się ubierać w tego typu cuda musi swoje odczekać i musi wynająć ciuszki przydzielone odgórnie). „Wjazd” do Wielkiego Pałacu jest chyba jednym z droższych biletów w całej Tajlandii (koszt chyba 500 batów). Po zwiedzeniu wszelkich atrakcji udaliśmy się na obiad i dalej w poszukiwaniu portu na przeprawę promem do Wat Arun (Temple of Dawn – świątyni świtu). Niestety Wat Arun był w remoncie, ale i tak było warto się przeprawić w jego okolice. Ech no dobra nie piszę więcej, bo i tak mało kto to przeczyta :p
Po Bangkoku przyszła kolej na smażing, plażing, piwkowing, densing itp. itd. Czyli na… wyspę Krabi. Oczywiście i tu nie obyło się bez przygód.
Wylecieliśmy spokojnie z Bangkoku w kierunku Krabi. Dolatujemy, a ja żartuję i mówię Kasi: oj nie widać morza, chyba pomyliliśmy miejscowości. Dolecieliśmy, odebraliśmy bagaże i chcę zamówić u pani od taxi service taryfę do hotelu. Pokazuję kartkę z napisem Krabi, Ao Nang, na co pani odpowiada: „no, no. No Krabi, Chiang Mai”. Pomyślałem, że pani mało rozgarnięta, więc zaszliśmy do biura turystycznego. Dialog wyglądał tak:
- ma pani jakąś mapę i w ogóle gdzie jesteśmy?
- Chiang Mai
- Ok. a jak to jest daleko od Krabi?
- 2 godziny
- samochodem?
- nie, samolotem
Okazało się, że faktycznie pomyliłem (nie wiem jak, bo od 10 lat zawsze sam zamawiam bilety, odbyłem już ponad 60 lotów w życiu). NIGDY tak poważny błąd mi się nie zdarzył. Myślałem, że „Chiang Mai” to nazwa lotniska jak „Bangkok – Don Mueang”, „Roma – Leonardo da Vinci” etc. Wstyd mi było niesamowicie tym bardziej, że z geografii byłem zawsze dobry, cóż – uczymy się całe życie, a podróże naprawdę kształcą. Poza tym bez takich historii nie byłoby co wspominać :p na nasze szczęście udało się jeszcze tego samego dnia zarezerwować bilet i tym razem około północy zalecieliśmy na Krabi.
Krabi to małe, sympatyczne miasteczko z bardzo sympatyczną plażą i całym mnóstwem long tail boatów, która płyną na pozostałe plaże (w tym najbardziej popularną Railay Beach).
Na miejscu jest dużo biur podróży i można wybrać naprawdę bardzo sympatyczne całodzienne wyjazdy do dżungli, albo na cudowne, śliczne małe wysepki z krystalicznie czystą wodą. My z Kasią wybraliśmy tańszą wersję (nie motorówką, a long tail boat), która jest może mniej „luksusowa” i wolniejsza, ale za całodzienny wyjazd z lunchem i darmową wodą zapłaciliśmy zaledwie 1000 BHT czyli 100 zł za 2 osoby! A widoki naprawdę były boskie, plaże – rajskie. Tajlandia jest naprawdę wspaniała: tanio, super pogoda, życzliwi ludzie, pyszna kuchnia. Nie zdarza mi się wracać po 2 razy do tego samego kraju, ale w Tajlandii naprawdę się zakochałem.

Tyle odnośnie Tajlandii. Po 2 dniach plażowania (jednak o 2 za mało), pływania, drinkowania udaliśmy się do Malezji. Po kontrolach, skanie oka i palców szybkim pociągiem w nieco ponad 30 minut byliśmy już na głównej stacji Kuala Lumpur. Bilet kosztuje ok. 55 ringitów (ringit praktycznie kosztuje tyle co złotówka). Kuala Lumpur bardzo nam się spodobało. Jest o wiele czystsze i mniej chaotyczne niż Bangkok. Podobnie jednak jak w Tajlandii, tak samo i tu taksiarze nie chcą włączać „taxi meter”, choć udało nam się znaleźć 1 uczciwego kierowcę. Poza tym KL ma dość dobrze rozbudowaną sieć taniego metra. Na KL mieliśmy tylko 1 popołudnie, wieczór i ranek i południe następnego dnia. Dla mnie najważniejszym punktem były petronas tower – symbol KL. Zależało mi na tym, aby zobaczyć je (i cyknąć „słit focie” :p) zarówno w ciągu dnia jak i w nocy. Na ulicach KL czuć, że jest to muzułmański kraj, ale mimo wszystko gdziekolwiek się nie udaliśmy z Kasią, to czuliśmy się bezpiecznie. To naprawdę miasto godne polecenia (zwłaszcza jak ktoś ma w planach dalszą podróż do Indonezji, czy Australii).


Podsumowanie:

W Tajlandii:
1) Wielki Pałac Królewski + świątynia „Esmerald Budda”
2) Wat Pho (leżący Budda)
3) Przeprawa promem do Wat Arun (Temple of Dawn)
4) Wat Traimit i obok brama do Chinatown
5) Przejazd tuk tukiem
6) Kolacja w street food Khao San Road/SOI RAM BUTRI ALLEY
7) Soi Cowboy
8) Snorkeling/skubadajwing na jednej z wysp: Phuket, Krabi
9) Skosztowanie lokalnej kuchni!!!

W Malezji:
1) Oczywiście symbol miasta - Petronas Tower (zwłaszcza nocą robią niesamowite wrażenie!).
2) KL Tower - jedna z najwyższych wieży telewizyjnych na świecie (super widok na Petronaski i całe KL)
3) Meczet Jamek
4) Sultan Abdul Samad, w którym kiedyś mieścił się Sąd Najwyższy Malezji, obecnie jest to budynek rządowy.
5) Central Market, który działa od 1888 roku i China town




Komentarze:

14/02/2016

Martino:

Cieszę się. Mam nadzieję, że pomogłem. Powodzenia Ci życzę Bartku w wojażach po Azji.

12/02/2016

Bartek:

ja w tym roku wybieram się do Tajlandii i być może na Filipiny także uwagi i wskazówki na pewno wezmę sobie do serca.

12/02/2016

Bartek:


Album podróżnika

Anna

Dodano albumów: 14
2022-10-20 17:24:14
Album podróżnika

Marek

Dodano albumów: 31
2019-01-13 15:14:12
Album podróżnika

Alexandra J.

Dodano albumów: 16
2017-02-18 14:40:29
Album podróżnika

Michał

Dodano albumów: 1
2020-05-28 15:48:00
Ta strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką Cookies. Możesz określić warunki mechanizmu przechowywania lub dostępu cookie w Twojej przeglądarce.